Wojciech Smarzowski: Film głębszy niż taca
„Pokazaliśmy Kościół jawiący się nie jako wspólnota, a korporacja. Nie podoba mi się, że jego finanse są niejasne, że stoi ponad prawem”. O sukcesie filmu „Kler”, Kościele i Polakach z Wojciechem Smarzowskim rozmawia Michał Ciechowski
Wynik oglądalności „Kleru” zaskakuje?
Wiedziałem, że do kin kilka osób pójdzie, nie sądziłem jednak, że aż tyle. Jest to miłe zaskoczenie. Widać, film ten był potrzebny.
Polacy byli na niego gotowi?
W internecie pojawiają się różne opinie na ten temat. Staram się ich nie czytać, choć zawsze znajdzie się ktoś, kto coś podeśle. Odrzucam te skrajne emocje – z lewej i prawej strony. Bardziej od komentarzy interesuje mnie to, czy po wyjściu z kina widzowie poczują się współodpowiedzialni za to, co zobaczyli na ekranie.
Jesteśmy współodpowiedzialni?
To katolicy dali przyzwolenie na takie zachowanie Kościoła. W 2013 r. Ekke Overbeek wydał książkę „Lękajcie się. Ofiary pedofili w polskim kościele mówią” – temat rozszedł się po kościach. Przed pierwszą projekcją „Kleru”, podczas Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, dostałem sygnał od „grupy księży gotowych do dialogu”. Dlaczego chcieli rozmawiać akurat ze mną? To nie ja powinienem być stroną, a na przykład fundacja „Nie lękajcie się” Marka Lisińskiego. A dialog powinni podjąć zaraz po ukazaniu się książki, a nie w momencie, kiedy – być może – przestraszyli się filmu.
Tylko księża się przestraszyli?
Wydaje mi się, że do Kościoła dotarło, że film ma masową skalę rażenia. Nikt nie przejął się książką ani, na przykład, sztuką „Klątwa” wystawianą na scenie Teatru Powszechnego. W pierwszym przypadku książkę kupiło kilka tysięcy osób, do teatru pójdzie niewiele więcej. A kino to inna bajka, bo film dotrze do różnych środowisk i większej grupy odbiorców.
Przeciwko wyświetlaniu filmu protestowano m.in. w Warszawie i Białymstoku. Podobnych zachowań doświadczyliśmy po premierze spektaklu „Klątwa”. Dlaczego Polacy tak bronią Kościoła?
Bo się boją. Księdza się boją. Tego, co ludzie powiedzą, się boją. Wraz ze scenarzystą Wojciechem Rzehakiem założyliśmy sobie, że robimy film o instytucji, nie o wierze, ponieważ wiara to intymna sfera każdego człowieka. Pokazaliśmy Kościół jako korporację, a nie wspólnotę. Nie podoba mi się, że finanse Kościoła są niejasne, że państwo utrzymuje go z podatków, także moich, że księża-pedofile są przerzucani z jednej parafii do drugiej i w końcu, że Kościół stoi ponad prawem. Od kilku lat czuję się Kościołem przytłoczony i osaczony.
Nie jest pan katolikiem.
Jestem ateistą. Film nie jest adresowany do takich ludzi jak ja. Od pewnego czasu spotykam się z opinią: jak ateista może robić film o Kościele, skoro nic o nim nie wie. W tym miejscu zawsze zadaję pytanie: czy filmy o kosmosie mogą robić tylko kosmonauci? Myślę, że gdyby „Kler” nakręcił katolik, to ten film byłby zrobiony w niewygodnym przyklęku.
W jednym z wywiadów powiedział pan „Kler to kropla, która drąży skałę”. Dużo już wydrążyła?
Do fundacji Marka Lisińskiego zgłosiło się wiele ofiar księży pedofilii. W żadnym jednak kraju Kościół nie oczyścił się sam z siebie, bez pomocy instytucji świeckich. To, że biskup z Opola przeprasza ofiary duchownych – to bardzo ważny gest, jednak potrzebujemy bardziej zdecydowanych ruchów. W Australii otworzono archiwa, dzięki którym dowiedzieliśmy się, że spośród wszystkich księży aż 7 proc. to pedofile. W Polsce mamy jeszcze daleką drogę, by jakiekolwiek archiwa otworzyć. Boję się, że prędzej zostaną one zniszczone.
Film ośmielił społeczeństwo do łamania tematu tabu. A zmienił coś w panu?
Myślę, że każdy film mnie jakoś zmienia. Ale w przypadku „Kleru” minęło za mało czasu, by o tym mówić. Zawsze na warsztat biorę rzeczy, które będą w jakiś sposób rezonować. Nie interesuje mnie opowiadanie historii błahych. Szkoda mi na to czasu, zwłaszcza teraz, lata lecą, a ja niedługo do piachu. Chcę robić filmy, które są ważne.
Bohaterowie „Kleru” mają swoje pierwowzory?
Oczywiście, chociaż wszystkie postacie, jak i sytuacje, są fikcyjne. Jednak budulec jest wzięty z życia. Pokazałem „Kler” grupie byłych i obecnych księży, i zaskoczyło mnie to, że rozpoznawali konkretne osoby. Akurat to wymknęło mi się spod kontroli.
Opowiadacie o polskich księżach, jednak nie kręciliście filmu w polskich kościołach.
Chcieliśmy kręcić w Polsce, w tej sprawie złożyliśmy do jednej z kurii prośbę o udostępnienie kościoła. Szybko okazało się, że zgody prędko nie uzyskamy, o ile w ogóle. Myśleliśmy więc o wykorzystaniu obiektów zdesakralizowanych, ale koszty ich dostosowania nas przerosły. I wyjechaliśmy do Czech. Było to najprostsze i najszybsze rozwiązanie.
Skoro mówimy o kulisach, jaki był pierwotny tytuł filmu?
Zaczynając pracę, roboczo nazywaliśmy go „Głęboką tacą”. Okazało się jednak, że film jest głębszy niż taca. Skończyło się, jak się skończyło.
Czas na „Kler 2”?
Zażartowałem o kontynuacji filmu w jednym z wywiadów. Następnego dnia dostałem na maila kilkanaście wiadomości od księży, którzy chcieli podzielić się innymi nieprawidłowościami pominiętymi w filmie, a które mają miejsce w Kościele. Oczywiście, spotkam się z nimi i porozmawiam. Jednak na dzisiaj nie planuję kontynuacji. Chociaż „Kler 7 – pojedynek kapłanów” to byłoby coś. (śmiech).
Na jaki projekt przyszedł teraz czas?
Pracuję nad serialem o Słowianach. O tym, że przed chrztem też byliśmy. Trwają prace kosztorysowe.
Istnieje obawa, że po „Klerze” Państwowy Instytut Sztuki Filmowej nie wesprze kolejnych projektów?
Zmienia się kraj, eksperci i priorytety. Cały czas zwiększa się nacisk na filmowe historie bogoojczyźniane. A z tym rzeczywiście u mnie słabo, więc ta obawa jest uzasadniona.