Krótka lekcja ze Strasburga [FELIETON]
Co jest lepsze – nieskończona walka, która nie prowadzi do niczego poza ofiarami i stratami materialnymi, czy współpraca, na której wszyscy mogą zyskać, nawet jeśli od każdego wymaga ustępstw i poszanowania reguł? Dla mnie odpowiedź jest oczywista. Ale obecna władza i jej funkcjonariusze najwyraźniej wolą wojnę zawsze i wszędzie, niezależnie od rachunku korzyści i strat.
Kiedy jestem na posiedzeniach Parlamentu Europejskiego w Strasburgu, myślę o historii tego miasta. Strasburg wielokrotnie przechodził z rąk do rąk – granica pomiędzy światem romańskim i germańskim, a następnie pomiędzy Francją i Niemcami raz po raz przesuwała się nieco na wschód lub na zachód. Tylko po to, by ostatecznie wrócić tam, gdzie była w czasach Cesarstwa Rzymskiego.
Po wiekach wojen mieszkańcy tej części Europy doszli do wniosku, że zamiast nawzajem się wyrzynać, lepiej żyć w pokoju, a jeszcze lepiej współpracować, nawet jeśli wymaga to poświęcenia części państwowej suwerenności. Na tym zasadza się fundament Unii Europejskiej – grupa krajów połączyła siły, aby stworzyć większą całość, dzięki której zyskała większe wpływy.
Każde porozumienie międzypaństwowe wymaga od jego członków zrzeczenia się pewnej części swoich suwerennych uprawnień. Nie oznacza to, że państwa zrzeszone w takim stowarzyszeniu muszą się we wszystkim zgadzać. Walka o wpływy trwa. Chodzi jednak o to, by rywalizacja była prowadzona według reguł, które powstrzymają nas przed powrotem do rozwiązywania sporów „tradycyjnymi” metodami.
Zachód ma dość przeciwników na świecie. Tam, gdzie to konieczne, musimy bronić swoich praw i wartości lub wspierać tych, którzy stają w ich obronie. A w sytuacji rosnącego zagrożenia z zewnątrz tym bardziej potrzebujemy pokoju i współpracy we własnym gronie.