Nauka geografii czy polityki?
No to wiemy, kto będzie urzędował w fotelu prezydenta USA przez następne 4 lata. Nim się jednak to okazało, dwa ostatnie dni: wtorek i środa medialnie zostały zdominowane przez wybory w Stanach Zjednoczonych. Poznaliśmy wszelkie możliwe konfiguracje przy sondażach poparcia: podziały ze względu na płeć, wiek i wykształcenie, pochodzenie społeczne i przekonania religijne.
Przede wszystkim utrwalono nam jednak podział administracyjny USA jako państwa związkowego złożonego z 50 stanów, w tym 48 stanów kontynentalnych. Eksponowano stolice stanów, skąd były bezpośrednio relacjonowane spotkania z kandydatami na 47. prezydenta USA. A że kandydaci wykazali się niezwykłą mobilnością, mogliśmy poznawać uroki najdalszych zakątków Stanów na początku kampanii i dogłębne relacje panujące w stanach „swingujących”, czyli na obszarach, gdzie liczba zwolenników demokratów i republikanów bywa zbliżona i jest trudna do oszacowania. W kanałach informacyjnych dominowały dwa kolory: niebieski i czerwony, symbolizujące poparcie w poszczególnych regionach. Lekcja geografii Stanów Zjednoczonych została odrobiona i wiedza przyswojona.
Pomimo wyrównanej walki i porównywalnych szans wygrał Donald Trump. Pokonał Kamalę Harris i jak się właśnie okazało – znacznie. Pozostała kwestia poglądów i przekonań. Co wiemy i czego możemy się spodziewać od przyszłego prezydenta? Co to oznacza dla Unii Europejskiej, Polski i dla każdego z nas? Jeszcze nie wiadomo, bo deklaracje przedwyborcze to jedno, a realna polityka to drugie. Teraz jest czas na radość zwycięstwa, ale za chwilę ruszy machina nowej władzy. Zakładamy, iż taka potęga jak USA nie może pozwolić sobie na populizm i na pewno zwycięży zdrowy rozsądek.