W cieniu Ameryki
Chyba jeszcze nigdy Polacy z taką uwagą nie obserwowali wyników wyborów w Stanach Zjednoczonych. Jak to u nas ostatnio bywa, podział na zwolenników i przeciwników Donalda Trumpa przebiega mniej więcej według sympatii politycznych.
Prawica – cieszy się ze zwycięstwa republikanina, lewica – rozpacza. Niestety polaryzacja naszego piekiełka politycznego opiera się na różnicach światopoglądowych, które dla nowego (starego) prezydenta USA miały podczas kampanii wyborczej trzeciorzędne znaczenie. Wbrew opinii polskiej prawicy Donald Trump nie wygrał dzięki krytyce lewicowych postulatów, a dzięki temu, że Amerykanie zobaczyli w nim lepszego kandydata na rozwiązanie problemów gospodarczych Stanów Zjednoczonych. Szanse na to, że druga kadencja Trumpa będzie krucjatą przeciwko „lewactwu”, są znikome.
Całkiem spore za to są szanse na to, że Ameryka przestanie wspierać Ukrainę w wojnie z Rosją. Nie można też wykluczyć tego, że administracja Trumpa podejmie decyzję o wystąpieniu z NATO, co prezydent – elekt podczas kampanii niejednokrotnie sugerował. Jego wcześniejsze żądania większego inwestowania w rozbudowę europejskich sił zbrojnych wprawdzie nieco zbudziły europejskie elity w tej kwestii, jednak dla wielu jasne było, że Amerykanin szukał tylko pretekstu do zdyskredytowania Sojuszu.
Nikt rzecz jasna nie jest w stanie przewidzieć, pod jakim znakiem upłynie druga kadencja amerykańskiego prezydenta. Przykre jest jednak, że polskie elity polityczne patrzą na wynik wyborów za oceanem przez pryzmat partyjnych interesów, a nie polskiej racji stanu. Jeśli bowiem armia wroga stanie u naszych granic, nie będzie miało znaczenia, z której partii wywodzi się prezydent RP. Ważniejsze będzie, czy będziemy mogli liczyć na sojuszników, czy też znów zostaniemy sami.