Gen. Różański: Zdolność bojowa naszego wojska spadła [WYWIAD]
O przydatności i miliardach na Wojska Obrony Terytorialnej, sytuacji na Ukrainie i zagrożeniu ze strony Rosji oraz o tym, czy polskie wojsko jest w stanie obronić nasz kraj – w rozmowie Arkadiusza Włodarskiego z byłym dowódcą generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych, generałem Mirosławem Różańskim.
Panie generale, kilka dni temu w mediach pojawiły się informacje na temat raportu o stanie polskiej armii, który przygotował jeden z pracowników Ministerstwa Obrony Narodowej. Wynika z niego, że wojsko nie jest przygotowane do działań obronnych, ma braki w wyposażeniu. Jakie pańskim zdaniem należałoby wyciągnąć z tego wnioski i czy ten raport odpowiada rzeczywistości?
Pozwoli pan, że odpowiem pytaniem na pytanie: czy pan taki raport widział, czy to tylko przekaz medialny, z którego wynika, że jakiś wyimaginowany urzędnik sporządził raport, z którego wynika to, co pan przedstawił? Nie oczekuję tu od pana odpowiedzi. W Ministerstwie Obrony Narodowej, wtedy gdy tam pracowałem, jeszcze przed objęciem stanowiska dowódcy generalnego, nie słyszałem o takim raporcie. Mówi się o urzędniku ministra Macierewicza, więc domniemam, że bazą tego raportu są informacje przedstawione przez szefa MON w maju 2016. Jego wystąpienie w Sejmie było krytyką poprzednich władz i przedstawieniem sytuacji w armii. Faktem jest, że siły zbrojne stoją przed kilkoma wyzwaniami.
Jakimi na przykład?
Jednym z nich jest modernizacja polskiej armii. Jeszcze przed 2015 rokiem przygotowano czternaście programów operacyjnych, ich realizacja obejmowała modernizację wszystkich Sił Zbrojnych RP, zarówno wojsk lądowych, jak i powietrznych, Marynarki Wojennej oraz wojsk specjalnych. Chcę podkreślić, że nie kto inny, a pan minister Macierewicz wstrzymał swoja decyzją te projekt. Żeby być odpowiedzialnym za swoje słowa, muszę panu powiedzieć, że armia w 2022 roku nie jest taką, jaką pamiętam z 2016-17 roku. Zdolność bojowa w wielu obszarach zdecydowanie spadła. Pozwolę sobie przypomnieć, że w 2016 prowadzono jedne z największych ćwiczeń wojskowych na terenie Polski, z udziałem 30 tysięcy wojsk państw NATO pod kryptonimem „Anakonda 16”. Wtedy nikt nie miał wątpliwości, naszym siłom zbrojnym wystawiano bardzo dobre oceny za udział w tym ćwiczeniu i zaprezentowany poziom wyszkolenia. Pamiętajmy, że wtedy Polskie Siły Zbrojne były zaangażowane w misje poza granicami kraju, na przykład w Afganistanie. Dlatego uważam, że problem wyzwań związanych z modernizacji istnieje. Polskie siły zbrojne wymagają zmian w zakresie wyposażenia.
W jakim stopniu ta kwestia zmieniła się od 2015 roku?
Uważam, że w ostatnich latach się to pogorszyło. Warto tu się zastanowić, co się stało, że rozpoczęty proces modernizacji został wstrzymany. To jest wysoce niepokojące. Przytoczę tu trzy przykłady. Jeden z programów dotyczył pozyskania śmigłowców wielozadaniowych. Postępowanie przetargowe, w wyniku którego 50 maszyn już teraz byłoby w naszych siłach zbrojnych, pozostaje jedynie wspomnieniem, gdyż zostało zatrzymane przez ludzi ministra Macierewicza. Podobnie wygląda sprawa z systemem obrony przeciwlotniczej, podstawą obronności naszego państwa. Wiem, jak wysoce zaawansowane było prowadzone w tej kwestii postępowanie. Przewidywano, że za 30 miliardów pozyskalibyśmy 8 niezbędnych baterii przeciwlotniczych, jednak dopiero po kilku latach to samo ministerstwo decyduje się o kupnie jedynie dwóch baterii Patriot, które będą kosztować nas ponad 20 miliardów. Przez tyle lat nie skorzystano z procesów zapoczątkowanych wcześniej. Aktualne kierownictwo MON kupuje sprzęt bez głębszych analiz. Jeśli ktoś chce mówić o potencjale obronnym państwa tylko przez pryzmat sił zbrojnych, popełni duży błąd. Nawet najnowocześniejszy sprzęt nie zapewni nam bezpieczeństwa, jeśli nie będzie współprodukowany lub produkowany oraz serwisowany w Polsce bądź do jego funkcjonowania nie będzie wykorzystywana polska amunicja.
Tu chciałbym przejść do kolejnego sztandarowego zakupu, który deklaruje nasz MON – kolejnych 250 czołgów mających poprawić zdolności bojowe naszej armii. To są czołgi amerykańskie Abrams, są bardzo dobre, mam jednak zastrzeżenia co do formuły w jakiej są one kupowane oraz tego, czy jesteśmy technicznie gotowi na to, by je kupić. Z tego co wiemy, można wysnuć wniosek, że decyzję podjęto bez większego zastanowienia. Oznacza to, że w polskim wojsku będziemy mieć trzeci typ czołgów. Mamy postradzieckie machiny T, czołgi Leopardy i teraz Abramsy. To tak jakby miał pan w garażu 2 pojazdy, z czego jeden w układzie metrycznym, a drugi w wymiarze calowym. Trzeba wtedy mieć 2 komplety narzędzi do ich korzystania. Jest dla mnie mocno niepokojące, że od 2017 roku obserwujemy degradację sił zbrojnych. Marynarka Wojenna jest w stanie katastroficznym. Wycofujemy kolejne okręty, a wprowadzenie na przykład poszukiwaczy min został spowolniony. Moglibyśmy dysponować nowym okrętem podwodnym, gdyby nie zatrzymano prac nad nim. Siły Powietrzne miały być od kilku lat wyposażane w bezzałogowe systemy uderzeniowe. To też wstrzymano. Dzisiaj dysponujemy takimi samolotami jak F-16, które nie w pełni zapewniają nam odpowiedni potencjał, a użytkowane MIG-29 i SU-22 co najwyżej pozwalają utrzymać zdolności załóg. Mamy podpisaną umowę na pozyskanie samolotu F-35, na których eksploatację nasze siły zbrojne nie są jeszcze gotowe. Z każdym miesiącem nasze wojsko traci na potencjale.
Przejdźmy teraz do kolejnej kwestii wprowadzonej już za obecnego rządu – Wojsk Obrony Terytorialnej. Od jakiegoś czasu można zauważyć wzmożoną kampanię promocyjną tej formacji, często zachęca się do wstąpienia do terytorialsów, rzadziej zaś widzi się podobne akcje dotyczące innych sił zbrojnych. Jak pan myśli, czy taki nacisk na WOT służy polskiej armii?
Chcę zaznaczyć, że Wojska Obrony Terytorialnej tak naprawdę nie zaczęły swojego funkcjonowania w 2016, bo już wcześniej polskie siły zbrojne posiadały kilkanaście tysięcy żołnierzy obrony terytorialnej. Byli to żołnierze rezerwy. Natomiast formacja powołana przez Macierewicza ma niestety silną otoczkę polityczną, niezwiązaną z budowaniem obronności kraju. WOT powstały na bazie kanibalizacji wojsk operacyjnych. Kadry stamtąd przeniesione zostały wręcz wyrwane z wojsk operacyjnych, co odbywało się za zgodą ministra obrony narodowej. Niezwykle istotne jest to, że WOT podlegają bezpośrednio MON, co jest ewenementem. Formacja ta jest na szczególnych zasadach, jeśli chodzi o zaopatrzenie, wielokrotnie z pominięciem procedur, które jeszcze do niedawna obowiązywały. Pamiętajmy też, że obrona terytorialna to nic innego jak piechota. Zapewne kojarzy pan deklaracje o tym, że w 2020 roku w tej formacji miało być 53 tysiące żołnierzy. Obserwowaliśmy triumfalne tony z powodu 32 tysięcy żołnierzy w 2021 roku.
Czy w takim razie WOT są nam potrzebne?
Nie kwestionuję przydatności WOT jeśli chodzi o pomoc społeczeństwu, choćby w ramach akcji pomocy niepełnosprawnym czy w szpitalach. Ci ludzie są potrzebni. nie bagatelizowałbym ich pomocy. Jednak czy miliardy złotych powinny być w ten sposób wydawane? Mam tu wątpliwość, ale jestem przeciwnikiem rozwiązania, w którym wojska operacyjne tracą swoje zdolności i tworzy się nowy rodzaj sił zbrojnych, który nie jest w stanie potencjałem zrównoważyć działania, które mogłyby spotkać nasz kraj, a jest on tak mocno promowany. Muszę zwrócić uwagę na pewien fakt: jeden człowiek od stopnia pułkownika do trzygwiazdkowego generała awansuje na tym samym stanowisku. Dla mnie jako wojskowego jest to niezrozumiałe, niepojęte i nie do zaakceptowania. Oznacza to, że ten człowiek wykonuje tylko wizję polityczną. Nie ma szerszego spojrzenia, nie pracuje w sztabach w kraju i zagranicą. To grupa zamknięta sama w sobie.
Proszę zwrócić uwagę, że wymagania do wstąpienia do WOT są dużo prostsze niż dla żołnierzy wojsk operacyjnych. Można byłoby to zaakceptować, gdy nie to, że się słyszy, że służba w terytorialsach to przepustka do wojsk operacyjnych. Nie zgodzę się z sytuacją w której z jednej strony dowódca plutonu musi ukończyć 5-letnie studia, by dowodzić plutonem zmechanizowanym, a z drugiej młody człowiek będzie po kilku miesiącach na takich samych prawach jak ten po 5-letnim szkoleniu. To jest po prostu niemożliwe.
WOT to formacja oparta politycznie, po to aby pokazać swoją siłę, na każde zawołanie, mam wątpliwości co do jej zdolności bojowej. Młodzi ludzie tam należący sami z siebie chcą być zdeterminowani, ale trafili do systemu, który nie podnosi potencjału obronnego kraju.
Chciałbym poruszyć teraz wątek konfliktu ukraińsko-rosyjskiego. Jak wiemy, sytuacja w tym rejonie jest coraz bardziej napięta. Jakie widzi pan scenariusze jej dalszego rozwoju?
To, co się dzieje w obrębie Ukrainy, jest częścią prowadzonego od dłuższego czasu bardzo ekspansywnego planu wytworzonego w Moskwie. Polega on na destabilizacji struktur Unii Europejskiego oraz Sojuszu Północnoatlantyckiego. Kolejny punkt to kwestia odtworzenia wpływów rosyjskich w stosunku do krajów, które kiedyś należały do Związku Radzieckiego, a teraz chcą – w mniejszym lub większym stopniu – zachować niezależność od Rosji. Dzisiaj obserwujemy sytuację, która była naszym udziałem już w 2014 roku gdy Putin anektował Krym, który ma istotne znaczenie strategiczne dla tej części świata. Prezydent Rosji chce przeprowadzić podobny proces, stworzyć element zagrożenia, postawić Zachodowi takie warunki, które są nie do przyjęcia, sprowokować sytuacje, które doprowadzą do napięcia w tym regionie i przejąć wpływ nad Ukrainą. Nie precyzowałbym, czy to będzie przejęcie terytorialne, ale Putin chce mieć wpływ na to, jakim krajem będzie Ukraina. Myślę, że się nieco przeliczył, że stanowczość Zachodu była dla niego zaskoczeniem. Działania, które powzięto, związane z restrykcjami, które mogą być wprowadzone wobec osób zajmujących kluczowe stanowiska w administracji rosyjskiej i najbogatszych Rosjan, są czynnikiem nakazującym Putinowi refleksję. Uważam, że zgromadził on potencjał, który pozwala mu na agresję zbroją wobec Ukrainy, ale myślę, że jemu to się nie opłaca. Przy całej cynicznej grze, którą prowadzi, jest on politykiem pragmatycznym i kalkuluje, co się opłaca dla niego i jego ludzi, oligarchów. W moim przekonaniu wojna nie jest tym czynnikiem korzystnym dla niego.
Jak w obecnej sytuacji ocenia pan potencjał ukraińskiej armii?
Nie jest to ta sama armia co w 2014 roku. Po wyjściu ze struktur Związku Radzieckiego Ukraina posiadała blisko 780-tysięczną armię. Kraj ten posiadał broń nuklearną, jednak w wyniku różnego rodzaju reform doprowadzono do stanu, w którym w 2014 roku do walki było zdolnych od 35 do 50 tysięcy żołnierzy. Ukraina tego okresu nie przespała. To zagrożenie
jest realne, ukraiński przemysł zbrojeniowy pracował nad modernizacją wojska. Myślę tu na przykład o środkach przeciwpancernych. Kiedy narracja militarna Putina stała się bardzo silna, to Ukraina otrzymała też wsparcie od USA, Wielkiej Brytanii czy Kanady. Zwróćmy uwagę, że część krajów o niedużym potencjale, jak te leżące nad Bałtykiem, przekazywały swój sprzęt przeciwlotniczy. Dzisiaj potencjał wojska ukraińskiego nie powstrzymałby Rosji w pełnowymiarowym konflikcie, ale zadałby agresorowi rosyjskiemu wyraźne straty.
Czy zgodziłby się pan ze stwierdzeniem, że w obecnych czasach równie ważna, a może nawet ważniejsza od działań militarnych jest wojna informacyjna?
Tak. Kwestia informacji i dezinformacji jest bardzo ważna, ale nie jest novum. To narzędzie stosowane od dziesięcioleci, natomiast teraz nabiera szczególnego wymiaru. Dostępność informacji dla przeciętnego Kowalskiego jest powszechna. Mamy urządzenia, dzięki którym komunikujemy się z całym światem i dzięki którym możemy otrzymywać informacje niechciane przez nas. Niezwykle charakterystyczne jest to, że oprócz dezinformacji prowadzonej przez stronę Rosji, z której wynika, że to Zachód jest winny i że to Rosja jest zagrożona, uważam że w tym konkretnym przypadku odrobiono lekcję wynikającą z wielu błędów popełnionych wcześniej. Proszę zwrócić uwagę na narrację Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii czy Niemiec, która przekazuje, że inwazja jest możliwa, przedstawia się schematy, jak może przebiegać. To jest świadome działanie w komunikacji strategicznej krajów Zachodu, które z jednej strony uświadamiają swoim mieszkańcom, jakie może być zagrożenie i czego można się spodziewać, a z drugiej strony odkrywają działania podejmowane ze strony rosyjskiej. W tym przypadku znaczenie wojny informacyjnej jest coraz większe.