„Najdroższa Leniu! Nie mam nadziei”. W Złotorii znaleziono listy z II wojny światowej
Zbigniew Szczepański ze Złotorii podczas remontu swojego domu znalazł kilkadziesiąt listów z okresu II wojny światowej. Jaka tajemnica się za nimi kryje?
Drewenzwinkel, czyli pięć „pruskich” wsi ziemi dobrzyńskiej, o których pisaliśmy w poprzednim numerze „Poza Toruń” przy okazji odkrycia skarbu z Silna, nie przestaje zaskakiwać. Tym razem historyczna ciekawostka nie kryła się pod ziemią, ale nad głowami. Na światło dzienne wydobyto je przy okazji remontu poddasza.
„Lazaret Luftwaffe, 6 października 1942. Najdroższa Leniu! Kolejny dzień w lazarecie spędziłem w ciszy i spokoju. Teraz nastaje wieczór, słychać radio i piszę do Ciebie, kochanie. Właściwie to cieszę się, Helenko, wszystkie wyniki i badania lekarzy dają dobre rezultaty i wszystko jest w najlepszym porządku.”
– Wiedziałem od sąsiadki, że podczas remontu swojej połowy domu znalazła listy napisane po niemiecku – mówi Zbigniew Szczepański, znalazca listów. – Opisywała, że te kilkadziesiąt lat temu wysłano je do instytucji podobnej do naszego Instytutu Pamięci Narodowej. Odpisano, że są to prywatne zapiski, nic ciekawego. Dlatego, gdy ruszałem do remontu mojej części domu, a konkretnie strychu, bałem się, że jeśli jakieś się tam znajdują, znikną na zawsze i nie będziemy mieli do nich dostępu. Wziąłem latarkę czołówkę i poszedłem na strych z nikłą nadzieją, że coś odszukam. Zanurkowałem pomiędzy deski i pośród prostej izolacji, słomy, trocin i papierów odnalazłem około 30 listów z lat 1942-44. Nie dawały mi spokoju, więc zajrzałem tam jeszcze raz. Znalazłem kolejnych kilka, w tym takie pisane po polsku.

„Lazaret Luftwaffe. 14 października 1942. Najdroższa żono! Jestem zdrów, jednak smutny, bo już od 14 dni nie mam od was żadnych wieści. Nasz listonosz chce tylko przesyłać moje listy do lazaretu i do teraz nie jestem pewien, co będzie tutaj. Na pewno go za to zbesztam. Nie można polegać na administracji. Nasza flota stacjonuje około 35 km stąd i stamtąd wędruje poczta do lazaretu.”
Richard i Helene Bojanowski, jak udało się ustalić właścicielom domu, mieszkali tu podczas wojny i prowadzili mały sklepik bławatny. Do tej pory o domu i jego historii wiadomo było, że funkcjonowała tu karczma – o sklepie nikt nie pamiętał. Być może opuścili Złotorię po II wojnie światowej. Wśród listów znalazły się trzy pisane po polsku, przemycone jakimś cudem z niemieckiego wojska. To stąd wiemy o Rysiu i Helence. Czy język polski był dla nich ucieczką od wojskowej cenzury? Czy Richard miał dość pisania po niemiecku o miłości? Bo pisał pięknie: o snach, marzeniach o przyszłości i powrocie do domu.
„Niektórzy z nas mają przeróżne myśli. I znów przychodzi coś nowego. Wczoraj znów jeździliśmy, ale dziś znów pogoda jest kapryśna. Dzięki lekarzowi dostałem nowe pigułki. Może one pomogą. Nie mam nadziei. Z tymi dolegliwościami mogę zostać tylko kurierem albo weterynarzem. (…) Tylko dobry lekarz specjalista albo profesor może pomóc w moim stanie.”
– Najbardziej interesuje mnie historia domu, rodziny, która tu mieszkała – mówi Zbigniew Szczepański o znalezisku. – Chciałbym dotrzeć do potomków Bojanowskich, dowiedzieć się, jaka opowieść kryje się za ukrytymi listami, dowiedzieć się więcej o ich życiu tutaj. Rozpocząłem poszukiwania, które, niestety, przerwała pandemia.

„Wszystko, czego chcę, to znów być zdrowym, a dla Ciebie, moja kochana, dużo szczęścia. Gdybyś tylko nie spodziewała się dziecka…”
Nawet 500 tys. Polaków mogło służyć w czasie II wojny światowej w Wehrmachcie. Najwięcej mężczyzn wcielono do niemieckiej armii ze Śląska – 350-400 tys. oraz Pomorza – ponad 80 tys. Wielu z nich wcielono w 1942 r., gdy Wehrmacht radykalnie zwiększył liczbę żołnierzy. Dla wkraczającej po wojnie Armii Czerwonej Ryś lub Richard nie stanowił różnicy. Wywożono wszystkich – wystarczyło podejrzenie o narodowość niemiecką, papiery, zegarek, miejsce zamieszkania lub przypadkowe spotkanie na ulicy. Wywiezieni przez czerwonoarmistów mieli pracować w fabrykach i kołchozach Donbasu, Kazachstanu, Syberii czy Gruzji. Niemców koncentrowano również w obozach w Potulicach, Oświęcimiu, Jaworznie.
Nasze tłumaczenie jest niedokładne, nie tylko ze względu na neograficzne pismo, ale i na wyblakły papier, który wymaga pilnej konserwacji. Czy Richard lub Rysiek przeżył wojnę? Czy Helena urodziła? Gdzie znaleźli się po wojnie i kto schował listy w stropie? Na te pytania jeszcze nie znamy odpowiedzi. Do sprawy wrócimy.
Naprawa Szyb Samochodowych
27 września 2020 @ 16:33
zawsze to jakaś pamiątka pierwszych mieszkańców
Wiesław45
27 września 2020 @ 16:31
Co niektóre pisma już nie do odczytania