Rodeo przez Wisłę [REPORTAŻ]
Takiej akcji ratunkowej nie pamiętają najstarsi strażacy. Pościg przez rwącą rzekę, szalona jazda motocyklem przez miasto i lasso zamiast sikawki.
Niedziela. W samo południe. Słoneczko świeci, wiaterek lekko dmucha na grilla, piwko chłodzi się w lodówce. Idealny dzień, lecz nie dla stażaka ochotnika. Strażak wie, że jeśli jest za dobrze, to coś musi się wydarzyć i syrena znów zawyje. O 12:41 zawyła. Ruszył więc pędem do garażu, inni też już tam biegną. Tak 4 czerwca rozpoczęła się pogoń stażaków z OSP KSRG Złotoria. Za krową.
Kto mieszka na wsi, ten wie, że w razie nieszczęścia, z pomocą zawsze przyjdą tylko strażacy, bo dla nich każde wezwanie pomocy brzmi tak samo. Policji, jak wiadomo, najlepiej się wystrzegać – funkcjonariusz pojawia się przecież wtedy, gdy są kłopoty. A pogotowie? Jeszcze gorzej. Nikt nie chce podróżować karetką na sygnale…
Tym razem wzywać policji nie było do czego. Pogotowia tym bardziej, bo bardziej potrzebny był weterynarz, do tego koniecznie wyposażony w motorówkę.
Jednemu z mieszkańców naszej wsi, który prowadzi gopodarstwo, z pastwiska wyrwała się krowa i rzuciła się do Wisły – mówi jeden z złotoriańskich strażaków, uśmiecha się szeroko i prosi o zachowanie anonimowości. – Tak wiem, brzmi zabawnie. Też mieliśmy takie: że co się stało? Że krowa chłopu spieprzyła? No, ale postaw się w sytuacji tego gospodarza. Taka krowa ma wartość rynkową, siedemset kilo żywej wagi to nie paczka papierosów… Kto mu miał pomóc? Wiadomo przecież…
Co wydarzyło się na nadwiślańskim pastwisku w okolicach ruin zamku Kazimierza Wielkiego w Złotorii, wie zapewne tylko krasula, która wbrew zwyczajom swojej matki, babki, prababki i jej matki – rzuciła się wpław przez Wisłę. Bydlę silne było, porządnie wypasione pod okiem dobrego gospodarza, więc rzekę pokonało. A na lewym brzegu było czym krowi żołądek nasycić. Zwłaszcza, że chodzić krasula mogła, gdzie jej się podobało.
Coś ją musiało mocno pobudzić, że bez powodu skoczyła do rzeki – dodają strażacy. – Może wpadła na elektrycznego pastucha? Kto tam wie?
Zanim strażacy z OSP dotarli na brzeg Wisły, właścicielowi krowy z pomocą ruszył sąsiad. Wsiadł na motocykl, zapiął kask i depnął. Ze Złotorii do Czerniewic dotrzeć przed pływającą krową wcale nie jest tak łatwo – trzeba umieć operować gazem i hamulcem.
U nas w Złotorii ludzie trzymają się razem. Wiadomo, że nie zawsze i nie każdy, ale tak generalnie… Który sąsiad wsiadłby na motor i grzałby przez Toruń, żeby łapać mućkę? – śmieją się w głos strażacy z OSP Złotoria. – Każdy! Kto by nie chciał?!
Pościg za krową do Czerniewic skończył się fiaskiem. Zwierzę na widok sąsiada zgłupiało. Zamiast schylić łeb, znów w te pędy wróciło w rzeczną toń.
Tymczasem na Wisłę wpłynął już wezwany na pomoc patrol Wodnego Ochodniczego Pogotowia Ratunkowgo. Przy takim wsparciu losy ucieczki krasuli ze złotoriańskich pastwisk był przesądzony. Złapana na prowizoryczne, krótkie lasso, została odholowana na brzeg i przekazana właścicielowi. Strażacy ochotnicy wrócili do jednostki. Pościg został zakończony.
Po takiej akcji każdy opowiada w domu jakie były jaja – uśmiecha się szeroko jeden ze strażaków. – Zastrzeliła mnie po powrocie moja babcia. Mówi do mnie: synku, przecież przez Drwęcę na krowim mostku w Nowej Wsi to myśmy wszyscy krowy na drugi brzeg ganiali. Przez Wisłę, to już rzadziej, ale moja babcia opowiadała, że jak płynęła do Czerniewic na pachtę, to ciągnęła krasulę za sobą. I ona wracała z jałbkami, a krowa za nią, wystarczyło pociągnąć…
Na pastwisku w okolicach ruin zamku Kazimierza Wielkiego krowy wciąż się pasą. Wolnością się nie martwią.
Czekają na deszcz.