Ludziom trzeba pomóc [WYWIAD]
O pracy ratownika medycznego w szpitalu tymczasowym na Stadionie Narodowym rozmawiamy z Arkadiuszem Szewczykiem z Osieka, na co dzień strażakiem.
Jak to się stało, że trafił pan do pracy w warszawskim szpitalu? Szukano ochotników?
Zostaliśmy zapytani, jako ratownicy medyczni Państwowej Straży Pożarnej, o to, kto pojechałby do Warszawy, aby wesprzeć walkę z wirusem. Niesienie pomocy jest naszą pracą, więc nikt się nie zastanawiał nad odpowiedzią. Pracowaliśmy 4 miesiące w szpitalu tymczasowym na Stadionie Narodowym i w szpitalu MSWiA.
Na czym polegały wasze zadania?
W szpitalu tymczasowym pracowaliśmy głównie w punkcie przyjęć oraz jako wsparcie na oddziałach, jeśli zachodziła taka potrzeba. Poza tym do naszych zadań należało sprawdzenie, jak funkcjonują zabezpieczenia przeciwpożarowe na terenie oddziału.
Jak pan ocenia przygotowanie szpitala tymczasowego do walki z epidemią?
Pod względem technicznym – dobrze, nie dopatrzyłem się żadnych braków sprzętowych. Warto też podkreślić, że pracownicy, którzy tam trafili, to byli w większości pasjonaci, ludzie oddani ratownictwu, medycynie, pomocy drugiemu człowiekowi. Bez względu na to, czy to był lekarz, pielęgniarka, ratownik medyczny czy osoba z personelu pomocniczego – wszyscy traktowali się po partnersku, zdając sobie sprawę z wzajemnych zależności i tego, że przyświeca im jeden, wspólny cel.
W przestrzeni publicznej pojawiały się głosy negujące zasadność powstania szpitala tymczasowego. Mówiło się nawet o tym, że na łóżkach leżą statyści…
Na chwilę obecną znajduje się tam ok. 170 pacjentów. Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że szpital tymczasowy jest szpitalem 3. rzędu, a więc trafiają tam osoby, dla których nie ma już miejsca w szpitalach o wyższym priorytecie. 170 pacjentów to może być odciążenie dla 15 oddziałów szpitalnych, co daje obraz tego, że na tych oddziałach miejsc nie ma. Ilość miejsca dla pacjentów, przygotowana na stadionie, jest skorelowana z wydolnością szpitali podstawowych. Statyści? To jest absurd. Takie twierdzenia są bardzo krzywdzące w stosunku do osób, które pracują w tym miejscu. Poza tym nie jesteśmy w stanie przewidzieć, w jakim kierunku rozwinie się epidemia. Moim zdaniem utworzenie szpitala tymczasowego było jak najbardziej zasadne.
Czy w trakcie pracy w szpitalu covidowym był pan świadkiem jakichś dramatycznych sytuacji?
Oczywiście, ale nie sposób porównać pacjentów w stanach stabilnych, jacy w większości znajdowali się w szpitalu tymczasowym, do pacjentów w stanach ciężkich na oddziałach intensywnej terapii w szpitalu MSWiA. Koronawirus jest chorobą mocno nieprzewidywalną. Poczucie bezradności, które zazwyczaj towarzyszy przypadkom ciężkim, jest powszechne wśród personelu szpitala MSWiA. Wiąże się to z tym, że różnorodność reakcji na wirusa jest bardzo zindywidualizowana i trudno wytworzyć jeden standard postępowania. Skala umieralności w sytuacjach krytycznych jest duża. Po personelu widać już zmęczenie walką z wirusem. Sytuacje, gdy umiera człowiek w sile wieku, który nie zmaga się z chorobami współistniejącymi, są ciężkie. Niestety, było wiele takich przypadków, gdy młodego człowieka nie udało się uratować, mimo wszelkich starań. Takie sytuacje na długo zostają z tyłu głowy. Na małych oddziałach też inaczej kształtują się relacje pomiędzy personelem a pacjentem, widzimy tych pacjentów kilka razy dziennie, rozmawiamy z nimi. I nagle okazuje się, że już nie ma się do kogo odezwać, że tego człowieka po prostu już nie ma. Epidemia to jest zjawisko poważne, którego nie powinniśmy bagatelizować.
Coś pana zaskoczyło po przyjeździe do warszawskiego szpitala?
Nie. Stojąc przy łóżku pacjenta, nie zastanawiamy się nad tym, czy jesteśmy w szpitalu w Warszawie, czy w jakimkolwiek innym. Po prostu pomagamy człowiekowi, i tyle. Miejsce w naszej pracy ma znaczenie drugorzędne.
Opinię publiczną poruszały doniesienia o braku miejsc w szpitalach i związanej z tym bezradności ekip karetek. Był pan świadkiem takich sytuacji?
W Szpitalu Narodowym nie odmówiliśmy przyjęcia nikomu, kto był tam skierowany. Spotkałem się natomiast z odmową przyjęcia pacjenta do szpitala MSWiA z powodu braków w personelu, ale ten problem został rozwiązany w kilka minut. Poproszono nas o przyjazd ze stadionu do MSWiA, aby zapełnić braki personelu i pacjent został przyjęty.
Czy jeśli znów znajdzie się pan w sytuacji wyboru – pojechać do Warszawy jako wsparcie czy zostać na miejscu – pojedzie pan?
Osoby, które są pracownikami służb niosących pomoc, chcą tę pomoc nieść zawsze i bez względu na sytuację. To jest nasza praca. Ludziom trzeba pomóc. Tu nie ma żadnego dylematu, czy pojedziemy, czy nie. Oczywiście – pojedziemy.