Protest nowego pokolenia [WYWIAD]
O co chodzi w tekstach disco-polo? Jakie są najciekawsze hasła protestów kobiet? Dlaczego nie wybrano Młodzieżowego Słowa Roku? O tym i nie tylko rozmawialiśmy z Michałem Rusinkiem, autorem książki „Zero zahamowań” i gościem 26. Toruńskiego Festiwalu Książki.
Z jakim słowem kojarzy się panu Toruń?
Ze słowem piernik. To nie jest pewnie szczególnie oryginalne, ale też ze słowem gotyk. Bardzo mi się podoba hasło “gotyk na dotyk”. Staram się natomiast wyprzeć skojarzenia z redemptorystami. Muszę przyznać, że bardzo lubię Toruń. Żałuję, że jest tak daleko od Krakowa, bo lubię tu przyjeżdżać i jeśli tylko mam możliwość, to korzystam z zaproszeń.
We wstępie do “Zera zahamowań” pisze pan, że stara się zrozumieć, o co chodzi w tekstach disco-polo. Zrozumiał pan?
Zrozumieć, o co w nich chodzi jest dość łatwo. Mnie interesuje raczej fenomen tej bardzo kiepskiej literatury, która jednak dociera do naszych uszu i trudno się przed nią bronić. Mam taką przypadłość, że wszystko słyszę i co jakiś czas miałbym ochotę zapytać: ludzie, czego wy słuchacie? My tymi słowami przesiąkamy. Literatura, ale i piosenka, w jakimś sensie daje nam język. Teksty piosenek popularnych często mówią o sytuacjach intymnych. I dają nam słowa, którymi w podobnych sytuacjach możemy się posłużyć. Powiedzmy, że chcemy komuś coś wyznać. Pierwsze co nam przychodzi do głowy, to pewnie to, co najbardziej nam się wryło w pamięć. Dotyczy to nie tylko piosenek polskich. Mój znajomy zakochał się kiedyś w dziewczynie, z którą musiał rozmawiać po angielsku. I zorientował się, że kiedy próbuje jej coś wyznać, to mówi do niej tekstami piosenek Beatlesów. To jest jeszcze całkiem nieźle, a nawet bardzo dobrze, szczególnie, jeśli mówiłby późnymi ich tekstami. Natomiast wczesny czy późny Zenek Martyniuk dobrze związkowi nie wróży.
Czy Zenek Martyniuk to współczesny Mickiewicz?
Broń Boże. To był mój żart i to słaby. Los okazał się złośliwy, dlatego, że kiedy pisałem wstęp do tej książki, to zażartowałem, że być może Zenek Martyniuk kiedyś trafi do podręczników. Kiedy książka się ukazała, to zaraz ktoś podesłał mi skan podręcznika do 6 klasy do języka polskiego, w którym znajduje się trawestacja utworu “Przez twe oczy zielone”. W pewnym sensie wykrakałem.
Czy nazwałby się Pan ekspertem od tego gatunku muzyki?
Absolutnie nie pretenduję do takiego miana. W książce trochę szydzę z samego siebie, nie tylko z tych tekstów. W moich szkolnych analizach i interpretacjach tekstów piosenek disco-polo posługuję się szkolnymi pojęciami, jak podmiot liryczny czy figura stylistyczna. To nie jest tak, że jestem ekspertem. Raczej ironistą, również autoironicznym.
Czy obecność tekstów disco polo w podręcznikach jest zasadna? Są dobrym przykładem do nauki dla dzieci?
To jakieś kuriozum. Chodzi zapewne o to, by zachęcić dzieci do jakiegoś tematu, w związku z czym wykorzystuje się tekst, który uważa się za znany dzieciom. Nie jestem przekonany, że to musi być tekst znany dzieciom, a nawet wyobrażam sobie taką sytuację, że dziecko się nim zainteresuje dopiero po przeczytaniu tej strony w podręczniku. A to naprawdę byłaby zbrodnia. Szczególnie, że jest dużo bardzo ciekawych tekstów polskich, które można byłoby wykorzystać i tym sposobem trochę promować. Gest autorów podręcznika rozumiem jako przymrużenie oka, ale ryzykowne. W tym gatunku artyści nie stają się klasykami, to są hity sezonu. Za jakiś czas zupełnie się o nich zapomni i pojawią się jakieś nowe gwiazdy, podejrzewam, że jeszcze straszniejsze.
To zapowiedź drugiej części książki?
Szczerze mówiąc, mam już trochę dość. Zastanawiam się, czym się teraz zająć, na razie prowadzę rozmowy wstępne z wydawcą. Mówił, że jest zainteresowany kolejnym tomem. Ja tymczasem jednak zaproponowałem inną książkę, utrzymaną w innym tonie. Chciałbym przyjrzeć się językowi protestów strajków kobiet. Zbierałem i zbieram nadal hasła, jakie się tam pojawiały i pojawiają. Uważam, że to, z czym mieliśmy do czynienia, to swego rodzaju rewolucja językowa, przy czym nie jestem pewien czy taka lekka felietonowa forma nadaje się akurat do analizy tych zjawisk. Wydaje mi się, że są na tyle interesujące i ważne, że zasługują na opracowanie naukowe. Podejrzewam, że niedługo będziemy mieli wysyp doktoratów, a może nawet habilitacji na ten temat.
Uprzedził Pan moje pytanie. Jak oceni Pan język protestów? Niektórzy zarzucają mu wulgarność.
Nie jestem językoznawcą, specjalizuję się w retoryce. Tak czy owak, naukowiec nie powinien oceniać języka. Powinien go po prostu opisywać. Niewątpliwie ten język to coś nowego. “***** ***” albo hasło główne “wypierdalać” pierwszy raz pojawia się w dyskursie publicznym. Wydaje mi się, że doszło do swego rodzaju demenelizacji tego języka. Do tej pory zarezerwowany był dla konkretnych grup społecznych czy zawodowych, tutaj został użyty przez kobiety. W naszym patriarchalnym społeczeństwie kobietom nie wypada przeklinać. Kiedy nagrano premiera Morawieckiego posługującego się wulgaryzmami, to Jarosław Kaczyński tłumaczył go, że to przecież taki “męski język”. To tak, jakbyśmy w prywatnych sytuacjach dawali przyzwolenie na ten język mężczyznom, ale nie kobietom, bo to już uznajemy za przekroczenie granic. Natomiast wypowiedzi protestujących należy traktować nie tylko w kontekście językowym, ale też sytuacyjnym. A może nawet jako swego rodzaju akt mowy. Gdyby wpisać to, co się stało w sytuację komunikacyjną, to mielibyśmy coś takiego: Trybunał Konstytucyjny, którego orzeczenia są ostateczne, orzekł coś, co dotyczy przede wszystkim kobiet. To nie jest sytuacja otwarcia na dialog. To “nie i już”. Nie ma się co dziwić, że wkurzenie strony, której to dotyczy, jest wkurzeniem nie kogoś, kto mówi “zaraz, chwileczkę, chcę porozmawiać, bo mnie to niepokoi”. Jest to reakcja na ostateczność tego stwierdzenia i całej sytuacji komunikacyjnej. Co można wtedy zrobić? Pokazać swoje emocje. Te ekspresywizmy, w tym także wulgaryzmy, są wyrazami emocji, które zapanowały w społeczeństwie. To w ogóle niezwykłe zjawisko, bo historycy i socjologowie twierdzą, że były to najliczniejsze protesty w historii Polski. Jedno orzeczenie spowodowało taką reakcję, również językową. Ważne jest też to, że na ulice wyszli ci, którzy jeszcze nigdy nie byli na ulicach: pokolenie dwudziestolatków. Uznali, że orzeczenie ich dotyczy, że tzw. dziadersi mówią im, jak mają żyć. Miarka się przebrała. Stąd też odmienność językowa. To pokolenie jest wyraźnie inne niż pokolenia poprzednie. I wreszcie trzecia rzecz: te protesty nie nawiązywały do żadnych wcześniejszych protestów. Nie było łącznika z innymi protestami. Ten protest jest ich protestem. Protestem nowego pokolenia.
Wśród haseł często przewija się słowo “rewolucja”. Czy rzeczywiście jest to rewolucja językowa?
Absolutnie. Protesty były zwrócone nie przeciwko jednej partii politycznej czy jednemu światopoglądowi. To protesty przeciwko światu, który został urządzony przez starców. Przeciwko szeroko pojętej klasie politycznej, która rządzi od 1989 roku, przeciwko Kościołowi i do tej pory niekwestionowanemu systemowi. “Wypierdalać” jest zwrócone przeciwko dziadersom. To nie tylko Jarosław Kaczyński i Ryszard Terlecki, ale ogólnie ludzie myślący w bardzo tradycyjny sposób. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że to rewolucja przeciw temu, co uważamy za tradycję. Można bagatelizować tę rewolucję tak, jak to robią rządzący, ale już widać, że to pokolenie będzie budować świat zupełnie inaczej. Tak, mamy tu do czynienia z rewolucją.
Wróćmy do haseł z protestów. Ma Pan jakieś ulubione?
Dostrzegłem jedno szczególne. Uważam, że nie ma w Polsce copywritera, który byłby w stanie takie hasło reklamowe wymyślić. To mistrzostwo świata: “podmiot nie zgadza się z orzeczeniem”. Jest w nim wszystko, co najważniejsze w tym proteście. Jest jeszcze drugie, które mi się podoba, bo pokazuje szersze zjawisko. “Nauczyliście nas romantyzowania powstań, a teraz się dziwicie, że protestujemy”. To bardzo znaczące. Historię Polski pokazuje się jako historię wojen i powstań. Dziadersi nie chcą zauważyć, że to, co dzieje się teraz, jest analogiczne do tego, co działo się kiedyś. Co więcej, młodzi ludzie, którzy teraz wyszli na ulicę, jeszcze nie tak dawno prawdopodobnie przysypiali na lekcjach polskiego nad tekstami romantyków. I nagle się zorientowali, że te teksty są szalenie aktualne. Nadają się do tego, by wyrazić siebie, swoją sytuację. Stąd bardzo mi się podobało, jak wykorzystywana jest literatura na transparentach robionych z kartonów.
Skoro jesteśmy przy młodzieży. Sztos, xD, dzban i alternatywka. Wie Pan, co łączy te słowa?
Prawdopodobnie były one laureatami plebiscytu Młodzieżowe Słowo Roku.
Dokładnie. W ostatniej edycji jednak słowa roku nie wyłoniono. Dlaczego?
Członkowie jury już wielokrotnie tłumaczyli się z tej decyzji. Trochę ich rozumiem, trochę nie. Rozumiem, bo świat w tej chwili bardzo szybko się zmienia, a zmiany są bardzo dramatyczne. Słowa, które się ostatnio pojawiają, bywają wulgarne lub wykluczające – a to wbrew regulaminowi. Niemniej jednak to właśnie takie słowa zdominowały język młodych ludzi. Rozumiem obawy jury, natomiast gdybym sam tam zasiadał, wyraziłbym swoje votum separatum, bo wydaje mi się, że nieprzyznanie tego tytułu, czyli tzw. pewuenienie, jest wyrazem swego rodzaju dziaderstwa. Niedostrzegania, czy też pomijania tego, co wprawdzie drastyczne, dzielące, ale znamienne dla tych czasów. Dostałem propozycję, żebym zasiadł w jury w kolejnej edycji, więc w razie czego będę mógł moje votum separatum wyrazić w przyszłym roku.
Które słowo dla Pana było słowem roku?
Byłem przekonany, że słowem roku zostanie kwarantanna albo jakieś inne słowo związane z pandemią. Pojawiło się sporo nowych wyrazów. Z jednym z nich polszczyzna sobie nie poradziła. To “lockdown”. Zastanawialiśmy się z prof. Bralczykiem, czym można by to słowo zastąpić, ale nie znaleźliśmy takiego słowa w języku polskim. Lockdown to przecież nie to samo co kwarantanna i izolacja. Pojawiły się też komiczne słowa. W czasie jednego ze spotkań online usłyszałem okrzyk: “pan jest zmutowany!”. Zaniepokoiłem się, czy nie chodzi o jakąś mutację wirusa, a chodziło o wyłączony mikrofon (z ang. „mute”). Jednak odpowiadając ostatecznie, podejrzewam, że słowem roku z jednej strony byłaby “kwarantanna”, a z drugiej – “wypierdalać”.
Wywiad przeprowadzony dzięki uprzejmości Centrum Kultury Dwór Artusa.