Zakrzewski: Powinniśmy iść szerokim frontem [WYWIAD]
O stanie rolnictwa w regionie oraz protestach Agrounii – z Tomaszem Zakrzewskim, rolnikiem i radnym powiatu toruńskiego, rozmawia Arkadiusz Włodarski.
Jak pan ocenia sytuację rolników w naszym regionie?
Jest źle. W mojej ocenie nie ma niestety żadnej wieloletniej wizji czy też strategii ze strony rządu. My nie oczekujemy gaszenia pożarów na zasadzie takiej, że jak na przykład jest totalny armageddon jeśli chodzi o producentów trzody, to minister rolnictwa daje 1000 zł. Dobrze, że chociaż coś, ale szczerze mówiąc to pomoże tak jak umarłemu kadzidło. Jeżeli nie ma strategii rozwoju na lata, no to mówiąc wprost musimy przywyknąć do tego, że nie będzie polskiego tucznika w Polsce.
A jak to się kształtuje w poszczególnych branżach?
Patrząc na branżę mleczarską, to są plusy, ale jednak koszty produkcji niebywale wzrosły, jeśli chodzi o nośniki energii czy nawozy. Jesteśmy zszokowani taką podwyżką cen. Nie wiemy do końca, ile muszą wydać zakłady, choćby taki jak ten we Włocławku, żeby wyprodukować tonę saletry. Wielokrotnie o to pytaliśmy. Ta kwestia była poruszona nawet w ostatni piątek podczas spotkania z wojewodą Bogdanowiczem, ale nie uzyskaliśmy odpowiedzi, bo pan wojewoda też za bardzo w tym temacie nie siedzi.
Jeśli chodzi o rynek buraka, widzimy tutaj znaczący spadek chętnych do siania i uprawiania tej rośliny. Ceny są niskie, szarpiemy się tutaj z zakładami przetwórstwa, ale jest to trochę walenie głową w ścianę. Rolnicy mają podpisane umowy wieloletnie, ale nie wiedzą, co teraz robić.
Ceny zbóż podskoczyły, ale to się nie bilansuje. Natomiast jeśli nie będzie na przykład produkcji trzody, a wszystko do tego zmierza, bo jest zgoda na system nakładczy, w którym zakłady przywożą prosiaka do rolnika, i wtedy on jest tylko usługodawcą, to my jako zwykli rolnicy nie będziemy mieli możliwości konkurować. Jeśli mamy zainwestować w lochy, pasze i inne rzeczy, a tam tylko przychodzi towar bez żadnego opodatkowania, to jest to konkurencja nieporównywalna. Rozumiem tych rolników, którzy wchodzą w system, bo w sumie co im pozostało? Zaś bez produkcji trzody może nam się w pewnym momencie zrobić nadwyżka zbóż.
Pańskim zdaniem, co można powiedzieć o działaniach podejmowanych przez władze?
Obserwujemy ciągłe gaszenie pożarów. To jest dla mnie niezrozumiałe. Nie ma sensownej, wieloletniej strategii gospodarowania wodą, tylko się reaguje, gdy już susza nastąpi. Teraz podobnie jest przy trzodzie chlewnej. Słyszę też, ze jeśli Komisja Europejska się zgodzi, to będzie 500 złotych dotacji do hektara w ramach wsparcia związanego z nawozami. Ale to jest nadal takie spektakularne działanie. Nie widzę tutaj szacunku do polskiego rolnika i polskiego produktu. Mam wrażenie, że rząd i parlament nie rozumieją naszych problemów.
Co w takim razie sądzi pan o protestach Agrounii, czy one coś dadzą?
Myślę, że tak. Agrounia jest aktywna w tej materii, ale sądzę, że wszystkie organizacje z branży rolnej są zaangażowane. Wyjdziemy na drogi, aczkolwiek dla mnie nie jest to słuszny kierunek. Owszem, pokażemy siłę, udowodnimy, że nie jest kolorowo, ale musimy mieć świadomość, że nie wszyscy nam będą za to klaskać, bo na przykład sąsiad będzie musiał objeżdżać drogi, gdy będzie jechać załatwiać swoje ważne sprawy. Obecna władza rządzi od 6 lat, miał być szacunek do polskiego rolnika i jego pracy, ja tego nie widzę. Miały być nowe rynki zbytu, też tego nie widzę. Miało być podwyższenie dopłat i wyrównanie do stawek w Niemczech czy Francji. Tego także nie ma. W ubiegłym tygodniu Senat proponował przesunięcia budżetowe na nawozy i na wsparcie rolników poszkodowanych w aferach Ziarna czy ROTR w Rypinie. Z tego co wiem, to Sejm to odrzucił. Powiedziałbym politykom jasno i czytelnie: nigdy więcej nie zmanipulujecie polskiej wsi i polskiego rolnika.
Czy wobec tego, o czym pan wspomniał, wobec tej formy, która jednak utrudni nieco funkcjonowanie mieszkańcom, nie lepiej byłoby się zastanowić nad mniej kolizyjną formułą protestu? Czy też sytuacja jest na tyle poważna, że łagodne środki nie wystarczą?
Moim zdaniem powinniśmy iść szerokim frontem. Proszenie i błaganie przynosi słaby skutek. Oczywiście należy rozmawiać, proponujemy na różnych gremiach i spotkaniach swoje rozwiązania, ale to jak walenie głową w mur. Skoro przy normalnym stole nie możemy się dogadać lub ktoś nas lekceważy, to musimy zacząć działać bardziej drastycznie i nagłośnić problem, uświadomić ludzi, że te nasze traktory, którymi jedziemy na protesty, nie spadły nam z nieba, że musieliśmy na nie zarobić lub wziąć wieloletnie kredyty.