Kryzys zbożowy oczami rolników z powiatu toruńskiego
Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, mało kto się spodziewał, że jednym z jej skutków będzie kryzys zbożowy. Dotknął on polskich rolników w takim stopniu, że nie tylko podał się do dymisji wicepremier i minister rolnictwa Henryk Kowalczyk, ale również w szeregach partii rządzącej słychać głosy o gasnącym poparciu rolników dla rządu Mateusza Morawieckiego. Rolników z powiatu toruńskiego nie pocieszają argumenty, że w naszym województwie ukraińskiego zboża jest mniej niż na ścianie wschodniej. Co z tego, skoro i tak zbankrutujemy? – pytają retorycznie.
O kryzysie zbożowym głośno rolnicy zaczęli mówić już zimą. To wtedy bowiem okazało się, że ceny polskich zbóż są znacznie wyższe niż tych wyprodukowanych w Ukrainie. Co więcej, polskie silosy są w zasadzie pełne – co dodatkowo obniża ceny płodów rolnych gospodarstw znad Wisły.
Nie trzeba być ekspertem makroekonomicznym, żeby zrozumieć mechanizm, który obecnie nas wykańcza – mówi pan Mirosław, rolnik z Grzywny w gminie Chełmża. – Kiedy sprowadza się dużo taniego towaru, nietrudno przewidzieć, że spowoduje to spadek jego ceny. Przecież to elementarz prowadzenia jakiegokolwiek biznesu!
Jakie dopłaty i dla kogo?
Wicepremier i minister rolnictwa Henryk Kowalczyk zdawał sobie sprawę z wagi problemu i na początku lutego ogłosił wdrożenie planu ratunkowego. Do każdej tony pszenicy i kukurydzy rząd miał rolnikom dopłacić. 250 zł w województwach lubelskim i podkarpackim, 200 zł w województwach mazowieckim, małopolskim, świętokrzyskim i podlaskim, zaś w pozostałych województwach dopłata ma wynieść 150 zł.
Przy stratach, jakie ponosimy, to są dosłownie grosze, które kompletnie niczego nie zmieniają – alarmuje pan Mirosław. – Kołodziejczak z Agrounii wyliczył, że na kryzysie zbożowym polscy rolnicy stracili 8 mld zł. I ja się nie zdziwię, jeśli te wyliczenia będą prawdziwe albo i wyższe. Jak zwykle skończy się tak, że za wszystko zapłaci rolnik. Żeby przetrwać, trzeba będzie brać kredyt i modlić się, żeby pogoda była dobra. Bo jak przyjdzie susza albo powódź, to już nie będzie zupełnie czego zbierać z naszej branży.
Rolnicy nie mogą wybaczyć byłemu ministrowi rolnictwa jego zapewnień sprzed kilku miesięcy, z których wynikało, że ceny w skupach wkrótce pójdą w górę.
Minister wyszedł przed kamery i wprost rolnikom powiedział, że spadek cen jest tymczasowy i wkrótce tendencja się odwróci. Powiedział to w trakcie żniw, nie będzie gorzej, a będzie lepiej – stwierdza Tomasz Zakrzewski, rolnik z Łążyna i działacz Polskiego Stronnictwa Ludowego. – Na jakiej podstawie minister rządu znający przecież globalną sytuację mógł coś takiego powiedzieć? To było jawne wprowadzenie polskich rolników w błąd. Ta wypowiedź przyniosła wielu rolnikom mnóstwo kłopotów i dziś wielu rzeczywiście stoi na skraju bankructwa.
Było 1600, jest 1050
Tomasz Zakrzewski przytacza przykład znajomego rolnika, który kilka miesięcy temu w skupie zboża w Unisławiu usłyszał, że za tonę pszenicy może otrzymać około 1600 zł. Nie była to wówczas kwota wymarzona, ale satysfakcjonująca – już tak. Rolnik jednak postanowił posłuchać zapewnień ministra Kowalczyka i przewiózł zboże do składu, płacąc miesięcznie 8 zł za każdą tonę. Dziś, w tym samym skupie w Unisławiu, miał usłyszeć, że najwyższa cena, jaką może dostać, to 1050 zł.
Minister roztoczył przed nami wizję, z której wynikało, że Polska będzie krajem tranzytowym dla ukraińskiego zboża – dodaje pan Mirosław z Grzywny. – Zapomniał tylko dodać, że nie mamy infrastruktury do tego, żeby tak duże ilości zboża z kraju wywieźć.
Rolnicy wskazują, że sytuacja jest praktycznie bez wyjścia. Państwowe jak i prywatne silosy są pełne – co wpływa na cenę. Co więcej, nic nie wskazuje na to, że zostaną opróżnione, bo zarówno nie ma chętnych na zakup składowanego zboża, jak i brakuje możliwości jego wyeksportowania.
A co zrobimy po żniwach, kiedy zbierzemy z pól już posiane zboże? Kto wtedy je od nas kupi? – pytają rolnicy. – A jeśli nie zdołamy go sprzedać, to też nie posiejemy nowego. Wtedy nie tylko my zbankrutujemy, ale wszyscy Polacy odczują jeszcze większy wzrost cen żywności, niż mamy w tej chwili, bo jeszcze więcej trzeba będzie importować.
Dobra wola to za mało
Rolnicy podkreślają, że bez pieniędzy nie tylko nie zasieją przyszłorocznych plonów, ale też nie będą w stanie zapewnić im nawozów.
Rząd może dać różne gwarancje, zatem niech sprzeda nam nawozy z terminem płatności wydłużonym o rok albo i dwa – dodaje pan Mirosław z Grzywny. – To byłoby pokazanie rolnikom, że jest wobec nas nie tylko dobra wola, bo to za mało, ale jest też plan na ratowanie polskiej wsi.
Przedstawiciele rządu, w tym nowy minister rolnictwa, zapewniają, że udało się wypracować z protestującymi producentami rolnymi porozumienie, które rozwiąże większość ich problemów. Na zboże z Ukrainy ma zostać ponownie nałożone cło, a to, które zalega w silosach, ma zostać sprzedane. Równocześnie rozbudowana ma zostać infrastruktura bałtyckich portów, które mają zostać przystosowane do eksportu zbóż.
Dopóki nie zobaczę, że to się naprawdę dzieje, w żadne obietnice rządu już nie wierzę – kwituje krótko pan Mirosław z Grzywny.
Chcesz dowiedzieć się więcej na temat dopłat dla rolników? Kliknij tutaj.
Tymczasem w Toruniu znów zaczyna się problem z dzikami. Sprawdź co się dzieje.
Teść
14 kwietnia 2023 @ 19:10
Nie będzie wzrostu cen żywności po nieudanych żniwach bo kupimy z Ukrainy tanie. Raczej spadku cen żywności powinniśmy oczekiwać gdyby nie pazerność Polaków (np. gaz staniał dla przedsiębiorcy, benzyna i inne opłaty a ceny pieczywa w górę zamiast w dół).