Najważniejsze są dla mnie relacje z ludźmi [WYWIAD]
Jesienią na mapie Torunia pojawi się nowe miejsce dla mężczyzn – ale nie tylko. Ariel Atelier Art – Beard&Hair w swojej działalności łączyć będzie ofertę barberską ze… sztuką. O idei, która towarzyszy jego tworzeniu, relacjach z klientami i spełnianiu marzenia rozmawiamy z jego właścicielem, Arielem Mrowińskim.
„Jeśli robisz to, co kochasz, nie przepracujesz ani jednego dnia”. Każdy z nas zna to powiedzenie, słysząc je, uśmiechamy się pod nosem – banał, ale jaki piękny. Tylko ilu osobom rzeczywiście udaje się zmienić swoje życie tak, aby móc szczerze powiedzieć, że robią to, co kochają? Ta historia w Ameryce zostałaby określona jako typowy „american dream”, ale nie zaczęła się 8 tys. kilometrów stąd, a zaledwie 30, w Aleksandrowie Kujawskim. Ariel Mrowiński w wieku 37 lat postawił wszystko na jedną kartę i z wychowawcy w domu dziecka postanowił zostać… barberem.
Kiedy rozmawiamy, trwa remont Pana przyszłej pracowni, którą otwiera Pan, mając już wyrobione nazwisko w środowisku barberów. Pana historia nie jest standardowa.
Rzeczywiście, zaczyna się ona rok przed pandemią, w czasie której, jak pamiętamy, nagle wielu fryzjerów straciło z dnia na dzień możliwości zarobku.
Gorszego czasu na zmianę zawodu nie mógł Pan sobie wybrać.
Tak, z perspektywy czasu widzę, że miałem tu dużo szczęścia. Ale w moim wypadku nic nie wskazywało na to, że życie potoczy się tak, jak teraz wygląda. Trzy razy w ciągu tych czterech lat działo się coś, co sprawiało, że zmieniałem wszystko i szedłem w nowym kierunku.
To może zacznijmy od początku – nie jest Pan z wykształcenia barberem. Nie jest pan nawet fryzjerem.
Nie.
I do 37 roku życia nie miał Pan nawet nożyczek w ręku.
Brzmi to faktycznie niewiarygodnie, ale tak było. Z wykształcenia jestem pedagogiem, zajmowałem się m.in. pracą socjalną. Przez lata pracowałem w Aleksandrowie Kujawskim jako urzędnik, także w MOPS-ie, oraz 8 lat jako wychowawca w domu dziecka.
To skąd to fryzjerstwo?
Od zawsze ciągnęło mnie w tę stronę. Już od kilku lat hobbystycznie układałem włosy, nigdy nie sądziłem, że będę się tym zajmować zawodowo. Przez wspólnych znajomych poznałem Asię, właścicielkę agencji Pearls Models w Toruniu. Przygotowywałem fryzury dla jej modelek, była to taka kolorowa pasja, odskocznia od szarej pracy w domu dziecka. Między dyżurami wykonywałem fryzury, dzięki czemu miałem potem fajne zdjęcia do portfolio. Któregoś dnia Asia poprosiła mnie o ułożenie włosów na ślub swojej znajomej – pamiętam, był to 15 sierpnia, dzień wolny. Wykonałem tę fryzurę – był to luźny warkocz z kwiatami.
I to był pierwszy moment zwrotny w Pana historii.
Zdjęcie tej fryzury pojawiło się w internecie. Trafił na nie Tomek Schmidt (red.: właściciel salonów WS Academy Wierzbicki&Schmidt, prowadzący program „Ostre cięcie”) i skontaktował się ze mną przez Instagram, pytając, czy jestem fryzjerem. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że nie. Po kilku tygodniach pojawiła się kolejna wiadomość – poinformowano mnie, że mają dla mnie darmowe miejsce w jego Akademii.


Brzmi jak marzenie.
Dlatego nie uwierzyłem. Dopiero po kontakcie z managerką dotarło do mnie, że to prawda. Było to szkolenie z koloryzacji oraz damskich strzyżeń. Zaryzykowałem. Złożyłem w pracy wypowiedzenie i pojechałem na kurs. W międzyczasie znalazłem też pracę w pierwszym salonie, rozpocząłem ją po jego zakończeniu. Na początku stałem, obserwowałem – skupiałem się na damskim fryzjerstwie.
To brzmi albo jak szaleństwo, albo duża odwaga – rzucić pewną pracę dla czegoś, czego nigdy w życiu Pan nie robił. Postawienie wszystkiego na jedną kartę.
Tak, najpierw miałem do pracy 3 km – potem 30. Totalna zmiana. Wiem, że to było duże ryzyko – mam dwójkę dzieci, żonę. Ale czułem, że muszę to zrobić teraz albo odpuścić. Bywało różnie.
Dochodzimy do drugiego punktu zwrotnego. Zaczął Pan od czesania kobiet – teraz rozmawiam z barberem.
Nie chciałem być męskim fryzjerem. Uważałem, że ten rodzaj strzyżeń jest dużo trudniejszy – wymaga większej precyzji, maszynka nie wybacza krzywego cięcia. Bałem się podjąć takich zleceń. W swojej pracy skupiałem się na damskich włosach – głównie upięciach. Po jakimś czasie powoli zacząłem zarażać się męskim fryzjerstwem – odkryłem, że precyzyjna technika nie jest dla mnie tak trudna do osiągnięcia, a kluczem jest dobry kontakt z klientem. W pewnym momencie pokochałem to i uznałem – ok, idę w to.
Znowu postawił Pan wszystko na jedną kartę.
Nie miałem już czasu. Mogłem się zastanawiać, czy jest sens w to iść, albo po prostu to robić. Wybrałem drugą drogę. Poszukując informacji na ten temat, natrafiłem na magazyn, który skupiał się na barberstwie – na Facebooku skontaktowałem się z nimi i, jak się okazało, trafiłem na redaktorkę naczelną. Ostatecznie zacząłem dla nich pisać, w międzyczasie robiąc kolejne kursy, tym razem z tej tematyki.
Z ucznia stał się Pan specjalistą.
Bardzo mocno angażuję się w to, co robię. Ale przede wszystkim w swoich klientów – to oni zawsze byli dla mnie motorem do zmian, dodatkowego kształcenia się i bycia jeszcze lepszym. Oczywiście własna ambicja też ma tu znaczenie, tylko że ja przede wszystkim pracuję z ludźmi, to oni korzystają z moich usług. W pewnym momencie zorientowałem się, że klienci, którzy przychodzą „na brodę”, prawie zasypiają w trakcie zabiegu. Szybkie tempo życia, zmęczenie – nie ma w tym nic dziwnego. Zastanawiałem się, jak mogę im dodatkowo pomóc i w ten sposób zacząłem kształcić się w kierunku masażu kobido.
To naprawdę nietuzinkowe, kojarzy się raczej z odmładzaniem i zabiegiem dla kobiet.
Rzeczywiście w momencie, kiedy to wprowadzałem, byłem chyba jedynym salonem w Polsce z taką ofertą. Stworzyłem autorski program na fotel barberski, a w pewnym momencie moje drogi znowu skrzyżowały się z Tomkiem Schmidtem i wróciłem do jego Akademii, tym razem jako specjalista, pokazując swoją ofertę innym.


Tu powoli dochodzimy do trzeciego punktu zwrotnego – tworzącego się piętro wyżej pana własnego Atelier. Skąd pomysł?
Uznałem po prostu, że jestem gotowy na taki krok. Mam pomysł na miejsce, które będzie czymś więcej niż tylko salonem barberskim.
Brzmi to dość tajemniczo.
Ale tak naprawdę jest bardzo proste. To ma być miejsce spotkań. Wspominam w czasie tej rozmowy wielokrotnie o ludziach, których spotkałem na swojej drodze. Relacje są dla mnie najważniejsze, wierzę, że to dzięki nim jestem w tym miejscu, o którym kiedyś marzyłem. Na billboardzie, który można zobaczyć w Toruniu, informującym, że nadal tu jestem – zrezygnowałem z pracy, aby stworzyć własne miejsce – widoczne są logotypy różnych firm. Wbrew pozorom nie są to moi sponsorzy – to mój sposób na podziękowanie ich właścicielom za to, że przez tych kilka lat byli gdzieś obok mnie i mnie wspierali.
Atelier będzie miejscem kameralnym, dwustanowiskowym. Nie chcę tworzyć dużego salonu, chcę móc osobiście pracować ze swoimi klientami, poświęcić im czas i móc wysłuchać ich potrzeb. Ja wiem, co jest modne, jak dobrze strzyc, ale ostatecznie to klient pozostaje z fryzurą, ma swoje nawyki pielęgnacyjne – to on ma się czuć dobrze. Ważne dla mnie jest nie tylko to, żeby był zadowolony z wizyty, ale żeby czuł się dobrze w trakcie – odpoczął, zrelaksował się.
Ariel Atelier Art – Beard&Hair. Druga część jest zrozumiała, ale skąd „Art”?
Myśląc o tym, jak chcę, aby wyglądał salon, cały czas myślałem o ludziach. O wspomnianych wyżej relacjach. Skoro już tworzę swoje miejsce, to chcę wykorzystać je w 100% na spotkania z ludźmi. Serdecznie zapraszam każdego, kto będzie w okolicy, aby wpadł na kawę, usiadł, zrelaksował się czy nawet chwilę popracował w oderwaniu od codzienności. Kawę bezpłatną, w końcu kiedy goszczę kogoś w domu, to przecież nie za opłatą. Jednocześnie będzie można poznać sztukę lokalnych artystów, malarzy. Udostępniam im swoją powierzchnię, bo głęboko wierzę w takie wsparcie i tworzenie miejsca, gdzie ludzie będą się spotykać, poznawać (w kameralnym gronie), a zainteresowani – korzystać także z moich usług. Ich listę tworzę z myślą o potrzebach ludzi, których spotkałem na swojej drodze. Cenowo nie będzie się to różnić od ofert innych salonów – chcę, aby moi klienci mogli regularnie korzystać z moich usług. Pojawią się także oferty specjalne, takie jak pakiet „ojciec i syn” czy oferta indywidualna, całościowo tworzona dla pojedynczego klienta, gdzie całe Atelier i mój czas będą tylko na jego wyłączność, odpowiadając na jego potrzeby.
Kiedy można spodziewać się otwarcia?
Październik jest realnym terminem, ale o wszystkim informuję na swoich social mediach.
Ciężko uwierzyć, że to wszystko zaczęło się od jednego zdjęcia, przypadku.
Spełniam swoje marzenia. Pracuję w zgodzie ze sobą, poznając cudownych ludzi i mogąc swoją pracą pozytywnie wpływać na ich życie. Po tym, co się stało, już nie wierzę w przypadki – wszystko ułożyło się tak, jak miało. A ja nie stawiam w tej historii kropki – otwierając Atelier, otwieram kolejny rozdział.
Prace Ariela Mrowińskiego, ofertę zabiegów oraz wszelkie aktualności dotyczące otwarcia Atelier można śledzić na jego Instagramie: ariel_atelier_beardandhair.
