Ratownicy rozpoczynają sezon w Kamionkach. „Nie jesteśmy od tego, żeby upominać. Jesteśmy od tego, żeby pomagać” [3 PYTANIA DO]
O tym, jak wygląda zwykły dzień ratownika, o najważniejszych zasadach bezpieczeństwa i historiach ku przestrodze rozmawiamy ze Zbigniewem Kowalskim, ratownikiem WOPR-u z prawie 40-letnim doświadczeniem. Od kilkunastu lat, każdego sezonu, patroluje kąpielisko nad jeziorem w Kamionkach Małych.
Jak wygląda codzienna praca ratowników? Piasek, woda, słońce… To brzmi całkiem nieźle.
I dziewczyny [śmiech]. Rzeczywistość to nie film. Ludziom wydaje się, że my siedzimy, odpoczywamy i myślimy o niebieskich migdałach. Prawda jest taka, że praca ratownika polega na ciągłym obserwowaniu. Musimy cały czas być czujni, nawet na moment nic nie może rozproszyć naszej uwagi. Tu liczą się ułamki sekund. Niebezpieczne sytuacje najczęściej zdarzają wtedy, kiedy najmniej się ich spodziewamy. Ale zanim przyjadą ludzie, dzień zaczyna się spokojnie. Rano mamy odprawę, potem wynosimy sprzęt ratowniczy – koła, flagi, deskę, łódkę, boje. Sprawdzamy linię brzegową i ją grabimy, żeby nie było tam żadnych butelek, śmieci. Mierzymy temperaturę wody, powietrza. Potem wywieszamy flagę, białą albo czerwoną. Na Kamionkach w dni powszednie jest czterech ratowników, każdy z nas ma wydzielony akwen do obserwacji.
Często musicie interweniować? Jezioro Kamionkowskie to najpopularniejsze kąpielisko w okolicy Torunia. Najbezpieczniejsze też?
Tak, możemy powiedzieć, że to bezpieczne jezioro. Nieprzyjemne sytuacje, w których musimy interweniować, przytrafiają się kilkanaście razy na sezon. Od 15-stu lat w jeziorze w Kamionkach nikt nie utonął w okresie otwarcia kąpieliska. Zdarzały się jednak przykre sytuacje, kiedy kąpielisko było jeszcze zamknięte. Kilka lat temu, na początku czerwca, przyjechało czterech studentów. Skoczyli do wody wszyscy, ale wypłynęło tylko trzech. Takich zdarzeń było więcej, dlatego apelujemy, aby korzystać tylko ze strzeżonych kąpielisk i tylko wtedy, gdy jest na nich ratownik. Śmierć przychodzi znienacka. Ludzie muszą być ostrożni, muszą się wzajemnie asekurować. Liczy się też szybkość reakcji, jeżeli ktoś straci z oczu członka rodziny, znajomego – nie można zwlekać, od razu trzeba nam dawać znać. Po kilku minutach będzie już za późno. Bardzo ważna zasada bezpieczeństwa jest też taka, żeby dostosowywać się do poleceń ratowników. Chcę to bardzo wyraźnie podkreślić – ratownicy nie są od tego, żeby upominać, karać, robić na złość. Ratownicy są od tego, żeby pomagać i dbać o bezpieczeństwo.
Wypadki się zdarzają, nie tylko dlatego, że ludzie nie słuchają, ale też dlatego, że nie mają pokory. Jak często przyczyną niebezpiecznych sytuacji jest ludzka nierozwaga?
Głupota, kozaczenie, lekkomyślność to przyczyny 80 proc. wypadków nad wodą. Była taka sytuacja, grupa młodych wchodziła do wody, jeszcze im mówiłem „uważajcie na siebie”. Skakali do wody. Skoczył też taki, który nie umiał pływać, a tam 4 metry głęboko. Pytam się go, czemu skakał. Odpowiedział, że jak wszyscy skakali, to on też. Pierwszorzędnym przykładem głupoty jest skakanie na główkę, zwłaszcza w płytkich miejscach. Był kiedyś facet, który skoczył na główkę z brzegu, gdzie jest 40 centymetrów wody! 15 proc. wypadów to sytuacje, których przyczyną są problemy zdrowotne. Pamiętam sytuację z zeszłego roku, kiedy przyjechała grupa młodych, silnych chłopaków. Fajnie się bawili. Nagle jeden z nich krzyczy, żeby mu pomogli. A oni nic, stoją i się śmieją. Myśleli, że żartuje. Okazało się, że złapał go tak mocny skurcz, że nie był w stanie nic zrobić. Natomiast 5 proc. to sytuacje zupełnie losowe, których nikt nawet by się nie spodziewał. Parę lat temu płynął młody chłopak z Aleksandrowa, miał 18 lat. Dopływał już do drabinki i 1 metr przed drabinką nie dał rady. Poszedł na dno. Kolega skoczył, wyciągnęliśmy go. Na szczęście, nie była konieczna mocna reanimacja, szybko przyjechała karetka. Najgorszy jest zawsze początek sezonu, kiedy ludzie są spragnieni zabawy, szaleństwa. Pamiętajmy o rozwadze. Woda to żywioł.