Ardanowski: Rolnicy obawiają się sytuacji rynkowej
O sytuacji rolników, ich obawach i działaniach podejmowanych na ich rzecz rozmawiamy z byłym ministrem rolnictwa, Janem Krzysztofem Ardanowskim.
ak pan ocenia sytuację rolników podczas tegorocznych żniw?
Jest ona bardzo złożona. W różnych regionach Polski występują różne zjawiska przyrodnicze. Niestety od maja pojawiła się susza. Wiosna zapowiadała się dobrze, przedtem była łagodna zima, brak wymarznięć. Więcej śniegu pojawiło się pierwszy raz od kilku lat. Gleba miała dobre nawilgocenie. To dawało nadzieję na przyzwoite plony. Niestety, susza od połowy maja, szczególnie na słabych glebach, to ograniczyła. Jednak nie to jest najczęściej zgłaszanym przez rolników problemem. My rolnicy wiemy, że to, ile urośnie, nie jest nigdy do końca w naszych rękach. Wiele zależy od warunków pogodowych, od występowania klęsk żywiołowych.
Czego obawiają się rolnicy?
Sytuacji rynkowej. Rolnicy zastanawiają się nad tym, czy zboże będzie miało odpowiednią cenę, czy będzie je gdzie sprzedać. To ma istotny wpływ na ekonomikę gospodarstw. Znaczna część opiera swoje dochody na produkcji roślinnej. Duże obawy budzi import żywności z Ukrainy. W sprawie Ukrainy musimy rozdzielić dwie rzeczy. Z jednej strony chcemy pomagać Ukrainie, jesteśmy przekonani, że tam się toczy walka również o wolność Polski, o to byśmy nie stali się kolejnym celem imperializmu rosyjskiego. Musimy jednak bronić także naszych spraw i interesów gospodarczych. Ukraina to duży producent żywności, niewątpliwie jest na nią zapotrzebowanie na świecie. Jednak z przykrością stwierdzam, że Ukraińcom zależy bardziej na wejściu na rynek Unii Europejskiej, a nie dostarczaniu żywności do krajów głodujących. Rynek żywności Unii Europejskiej jest nadwyżkowy i nasycony. Rolnictwo europejskie zapewnia bezpieczeństwo żywnościowe dla 500 mln ludzi. Ukraińcy nie myślą o eksporcie na Bliski Wschód, do Afryki, tam gdzie żywności brakuje, chcą aby UE otworzyła się na ich żywność. Ma to uczynić, ich zdaniem, w pierwszej kolejności Polska. Stawiają coraz bardziej radykalne, żeby nie powiedzieć agresywne, wymagania, nie rozumiejąc że w ten sposób mogą stracić swojego najważniejszego sojusznika, dzięki któremu przetrwali pierwsze tygodnie wojny. Udzieliliśmy ogromnej pomocy, nie robiliśmy tego oczekując jakiejś wdzięczności. To była polska racja stanu. Ale nie możemy ulec żądaniom Ukrainy, ponieważ jeśli niekontrolowany napływ zboża z Ukrainy miałby zalać rynek, to zniszczymy polskie rolnictwo.
Jest pan blisko środowisk rolniczych i zapewne rozmawiał pan wielokrotnie z nimi o ich potrzebach. Co ich zdaniem powinno się zmienić?
Rolnicy oczekują stabilności w produkcji rolniczej. Podkreślam to wyjątkowo mocno. Chwilowe zwyżki i spadki cen dezorganizują rolnictwo. Rolnicy mają prawo oczekiwać, żeby uczciwie prowadzone gospodarstwo, gdzie działania rolnika są logiczne, wynikają z wiedzy i umiejętności, było opłacalne. Trudno sobie wyobrazić, żeby opłacalność była zależna tylko od dotacji. To chora sytuacja, w którą niestety UE coraz bardziej wchodzi. Dotacje powodują coraz większą biurokrację, uzależnienie rolników od urzędników, instytucji płatniczych i kontrolujących. To nie jest dobry kierunek. Od wielu lat rynek jest zdominowany przez duże firmy skupujące od rolników i działających na ich zlecenie pośredników. Zgarniają one lwią część dochodów z żywności, już z tej końcowej ceny, którą każdy z nas płaci. Rolnicy oczekują także szacunku do ich pracy ze strony społeczeństwa, jak również niedopuszczenia do tego, aby rynek był chaotyczny i nieprzewidywalny. Nie może być tak, że dobre gospodarstwa nie mają pewności, czy kolejny rok nie przyniesie im klęski.
Jakie działania podjął pan w ostatnich latach w celu poprawienia sytuacji rolników, będąc ministrem rolnictwa?
Moje możliwości istotnie się zwiększyły, kiedy zostałem ministrem rolnictwa. Trzeba umieć wykorzystać dany moment, również historyczny, kiedy ma się możliwość decydowania. Chociaż, zapewne, nie spełniłem wszystkich swoich zamierzeń i planów, to wielu rolników dobrze wspomina moją ministerialną misję. Dość powiedzieć, że kilkadziesiąt tysięcy rolników przyjechało, po moim odwołaniu, do Warszawy, by bronić swojego ministra. To jest absolutny ewenement w historii polskich ministrów rolnictwa. Starałem się ustabilizować rynki rolne, zarówno w zakresie większych gospodarstw, które zajmują się produkcją roślinną, ale także wesprzeć hodowlę bydła mięsnego. Mamy dobre warunki do jego rozwoju – sporo użytków zielonych, sporo nieużytków udających użytki zielone, które powinny być przywrócone do produkcji pastwiskowej. Moglibyśmy być europejskim potentatem w produkcji mięsa kulinarnego. Tu dużo się udało. Większy problem jest, jeśli chodzi o trzodę chlewną. Przegrywamy konkurencję głównie ze względu na warunki, które są lepsze np. w Hiszpanii. Było dla mnie ważne także to, aby mniejsze gospodarstwa mogły pozyskiwać dochody. A nie będą ich miały, jeśli będą sprzedawały swoją produkcję pośrednikom. Udało mi się wdrożyć przepisy dotyczące sprzedaży bezpośredniej i Rolniczego Handlu Detalicznego, które sprawiają, że każdy rolnik może przetwarzać wszystko, co będzie chciał: produkować mąkę, makarony, pierogi, wyroby mięsne, sery czy też przetwory owocowo-warzywne i to legalnie sprzedawać. To wszystko daje możliwość uzyskiwania dodatkowych dochodów, jest zgodne z prawem i wolne od podatku do kwoty 100 tys. zł. rocznie. To zachęta do działania dla mniejszych rolników. Oczywiście idą też za tym uproszczenia weterynaryjne. Ze smutkiem stwierdzam, że niektóre z tych rozwiązań zostały wstrzymane, a uważam, że warto byłoby do tego wrócić. Rolnicy akceptowali te działania.
Co czeka rolnictwo w przyszłości, w jakim kierunku będzie się ono rozwijać?
To jest trudne pytanie, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi. My musimy mieć kilka kierunków rolnictwa. Nie można narzucić jednego modelu, gdyż mamy zbyt zróżnicowane gospodarstwa, zarówno małe, jak i średnie czy duże. To trochę specyfika regionalna, związana z zaborami. Po drugie – musimy też twardo bronić polskiego rolnictwa przed różnymi zakusami ze strony Unii Europejskiej. Polityka Komisji Europejskiej w zakresie rolnictwa staje się coraz bardziej nielogiczna. Opaczne i głupie tłumaczenie, że rolnictwo szkodzi środowisku, to absolutna nieprawda. Musimy mieć własną, narodową politykę rolną, która będzie uzupełniać politykę europejską, a czasem wręcz będzie ją korygowała. Nie można opierać się tylko na coraz bardziej głupich wytycznych z Brukseli. Polskie rolnictwo jest naszym narodowym skarbem. Jest ono potrzebne nie tylko rolnikom, dla których jest to źródło dochodu. Dobrze funkcjonujące rolnictwo jest niezbędne całemu społeczeństwu. Wszyscy potrzebujemy „chleba naszego powszedniego”, o który się codziennie modlimy. Wsparcie dla rolnictwa jest korzystne dla wszystkich. Dzięki niemu możemy zapewnić bezpieczeństwo żywnościowe. Długofalowo bezpieczeństwa nie zapewni import. Musimy bronić rolnictwa, starać się wykorzystać wszystkie szanse i nie mówić o tym, że jakieś typy gospodarstw nie pasują do jakiegoś mitycznego europejskiego modelu. Każdy kraj ma prawo kształtować własną politykę według swojego potencjału i swoich uwarunkowań. Musi być ona jednak uzgadniana z rolnikami, a nie narzucana przez urzędników, czy z Brukseli, czy z Warszawy. Nie mogą to też być konsultacje udawane, na zasadzie „wy sobie pogadajcie, a my i tak zrobimy swoje”. Rolnicy muszą mieć swój udział w podejmowaniu decyzji.