Ciężkie plony rolników. Dlaczego jest źle na polu?
Wysokie ceny za nawozy, większe koszty produkcji rolnej, a w konsekwencji droższa żywność. Do tego brak opadów deszczu i wojna za naszą wschodnią granicą. Rolnictwo przeżywa obecnie ciężkie chwile. Czy będzie lepiej?
O tym, że ceny za nawozy używane w pracach polowych kształtują się na bardzo wysokim poziomie, wiadomo od kilku miesięcy. Obecnie za tonę saletry azotowej trzeba zapłacić około 3900 zł, a kilka tygodni temu ceny sięgały nawet 5000 zł. Dla porównania – latem zeszłego roku ten nawóz kosztował około 1200 zł. Z kolei mocznik z inhibitorem to wydatek rzędu nawet 5700 zł.
Wskutek tych podwyżek widoczne są także wzrosty kosztów produkcji podstawowych gatunków roślin uprawianych w Polsce, takich jak zboża, kukurydza czy rzepak.
Dotychczas, przed podwyżkami, przy średnich plonach tych gatunków udział procentowy nawozów w całkowitych kosztach ich produkcji wynosił między 20 proc. a 30 proc. – wyjaśnia Kujawsko-Pomorska Izba Rolnicza, którą poprosiliśmy o komentarz. – Były to kwoty rzędu 900 zł/ha do 1200 zł/ha, zależnie od intensywności produkcji. Obecnie wydatki te wzrosły co najmniej dwukrotnie i wynoszą od 1500 zł/ha do 2500 zł/ha, a ich udział w całkowitych kosztach produkcji wynosi nieco ponad 30 proc.
Fakt, iż ten udział wynosi mniej niż 1/3 wszystkich kosztów, świadczy o tym, że wzrosły pozostałe koszty produkcji. Chodzi tu zarówno o koszty bezpośrednie, takie jak środki ochrony roślin oraz zakup materiału siewnego, jak i koszty pośrednie, do których zaliczają się ubezpieczenia, wykorzystywanie maszyn czy płacenie podatków.
Sytuacja taka musiała doprowadzić do wzrostu cen skupu na podstawowych rynkach produktów rolnych, a ostatecznie cen żywności. Naturalnie to wszystko jest wynikiem prowadzonej wojny w Ukrainie i sankcji nałożonych na agresora. Jest to cena, jaką ponosimy za próby uniezależnienia się od energii pochodzącej z zasobów Rosji – dodają przedstawiciele Kujawsko-Pomorskiej Izby Rolniczej.
Komisja Europejska udzieliła polskiemu rządowi zgody na to, by wprowadzić program dopłat do nawozów. Początkowo wniosek rozpatrzono negatywnie, a decyzję zmieniono po ponownym jego złożeniu. Wartość programu to 3,9 mld zł.
Umożliwi on Polsce wspieranie rolników, którzy odczuli skutki wzrostu kosztów produkcji wynikającego z inwazji Rosji na Ukrainę oraz związanych z tym sankcji – mówiła Margrethe Vestager, odpowiedzialna w KE za politykę konkurencji.
Pomoc będzie miała formę dotacji bezpośrednich. Aby zrekompensować część wzrostu kosztów nawozów, kwalifikujący się beneficjenci będą mogli uzyskać 500 zł na 1 ha gruntów rolnych. Górny limit powierzchni posiadanych gruntów, na które przyznana będzie pomoc, to 50 ha. Wnioski można składać do 16 maja.
Decyzja o uruchomieniu programu spotkała się z reakcją rolników zrzeszonych w Agrounii:
Uruchomione dopiero teraz dopłaty do nawozów nie będą miały żadnego wpływu na ceny żywności. Działania zostały podjęte przez rząd zbyt późno. Dopłaty te nie pomogą w żaden sposób polskiej wsi. To jest jak plaster na odciętą głowę! No jak można obciętą głowę plastrem leczyć? – pytał podczas konferencji prasowej zorganizowanej przed gmachem Sejmu 26 kwietnia przewodniczący Agrounii Michał Kołodziejczak.
Zdaniem Michała Damsa, jednego z koordynatorów Agrounii w regionie, ciężko jest stwierdzić, czy sytuacja wojenna na Ukrainie i fakt, iż 40 proc. pól w tym kraju jest nieobsianych z powodu inwazji Rosjan, spowoduje wzrost konkurencyjności polskiego rolnictwa:
Przez nasze porty ma docierać zboże ukraińskie, które nie może być przetransportowane przez Morze Czarne. Jeśli ono tylko przejdzie przez Polskę i nasi producenci wyślą je w świat, to nie będzie to raczej miało wpływu na ceny. Natomiast jeśli jakimś cudem ten towar zostanie w Polsce i zrobi się go za dużo, to ceny spadną. Nie wiemy, co się dokładnie wydarzy, możemy na ten moment wróżyć z fusów. Teoretycznie powinny być wysokie ceny z tego powodu, że na Ukrainie zmniejszy się produkcja. Ważne jednak są też czynniki pogodowe. Może być susza, a może też być deszcz i urodzaj.
Jak na razie wiadomo, że w Polsce marzec był bardzo suchy, a są też takie regiony jak Wielkopolska, gdzie do teraz nie spadła praktycznie żadna kropla deszczu.
Musimy jednak patrzeć na te tematy globalnie, skoro jesteśmy globalną wioską – zaznacza Dams. – To, że u nas może być nieurodzaj z powodu pogody, nie znaczy, że dokładnie tak samo będzie w Niemczech czy we Francji.
W lutym w wielu miastach w Polsce, w tym też w województwie kujawsko-pomorskim (m.in. w Łysomicach i na drodze krajowej nr 10) odbywały się protesty i blokady dróg organizowane przez Agrounię. Wtedy zapowiadano, że jeśli postulaty rolników, dotyczące m.in. drożyzny, nie zostaną spełnione, akcje będą kontynuowane. Zapytaliśmy Michała Damsa o to, dlaczego od dwóch miesięcy nic nie jest organizowane.
Nie protestujemy, gdyż nie chcemy być posądzani o sympatie z Rosją. I tak ostatni nasz protest, zorganizowany w Warszawie, wypadł na dzień przed wybuchem wojny. Już wtedy nas o to oskarżano. Kto wtedy mógł wiedzieć, że nazajutrz sytuacja totalnie się zmieni? Planowaliśmy go wcześniej.