Termiński: Las rośnie wolno, a płonie szybko
O tym czy w przyszłym sezonie Apator Toruń będzie miał nowe gwiazdy, o tym jakie problemy mają rolnicy z ubezpieczycielami oraz o tym kto realnie wspiera toruński żużel – z Przemysławem Termińskim rozmawia Radosław Rzeszotek.
Jak patrzy pan na położenie polskich rolników w kontekście dwóch „kataklizmów” – czyli skutków wojny w Ukrainie oraz suszy, która dotknęła większość plonów w praktycznie wszystkich regionach kraju? Są tacy, którzy wieszczą upadek polskiego rolnictwa.
Nie mają racji, polskie rolnictwo nie upadnie. Niemniej polski rolnik jest w trudnym położeniu i musi się jakoś w tych dwóch skrajnościach odnaleźć. Pamiętajmy, że Ukraina robi, co może, żeby wyeksportować miliony ton swojego zboża, z którymi nie bardzo ma co zrobić, a sytuacja na Morzu Czarnym jest taka, że tą drogą eksport obecnie odbywać się nie może, zatem jedyna droga, aby go realizować, wiedzie przez Polskę i Słowację. Sednem problemu z ukraińskim zbożem jest fakt, iż jest ono produkowane o wiele taniej niż zboże polskie, choćby dlatego, że nie jest objęte wieloma regulacjami wynikającymi z prawa unijnego. W efekcie tego ukraińskie zboże można było na granicy kupić o wiele taniej niż od polskiego producenta. Z drugiej strony mamy problem suszy, która w mojej ocenie paradoksalnie nie wpłynie znacząco na wzrost ceny w skupach, ponieważ na nie największy wpływ ma sytuacja na rynkach międzynarodowych oraz ograniczenia możliwości eksportu poprzez polskie porty za granicę. Również kolejne dostawy zboża ukraińskiego, nawet jeśli tylko jadące tranzytem przez nasz kraj, nie pomagają w eksporcie rodzimego zboża.
Z ust rolników często słyszymy, że czują się zawiedzeni, a czasem wręcz oszukani przez byłego ministra rolnictwa, Henryka Kowalczyka, który jeszcze jesienią ubiegłego roku zapewniał publicznie rolników, żeby wstrzymali się ze sprzedażą swoich plonów, bo wkrótce ceny poszybują w górę. Tymczasem stało się dokładnie odwrotnie…
Takie wypowiedzi są skrajnie nieodpowiedzialne i trącą z daleka wróżeniem z fusów. Rynki światowe kierują się innymi realiami niż oczekiwania pana ministra. Spadek cen zbóż związany jest przede wszystkim z tym, że nie tylko Ukraina, ale też inne państwa zaczęły aktywnie sprzedawać, zwłaszcza Rosja rozbudowała swój potencjał – to dość prosty mechanizm. Równocześnie też spadła konsumpcja, co z kolei wynikało z ogólnoświatowego kryzysu. Dziś mniej jedzenia się marnuje, mniej się go wyrzuca, ale równocześnie mniej się go kupuje. Tu nie ma wielkiej filozofii, zwłaszcza że mówimy o spadku konsumpcji na poziomie kilku procent. To jest ogromny spadek liczony w miliardach, a w skali Unii Europejskiej w setkach miliardów euro. Sytuacja ta przekłada się na ceny, bo towaru jest tyle, co było – jeśli nie więcej – i każdy próbuje swój towar „upchnąć” na rynku… W tym kontekście słowa pana ministra, że za trzy miesiące coś będzie takie albo inne, nie brzmią poważnie. Takie słowa nigdy nie powinny paść. Zamiast dywagować, należało raczej już jesienią ubiegłego roku zastanawiać się, co zrobić, żeby nadwyżki zboża z polskiego rynku wyeksportować. Zresztą, nie tylko naszego, rodzimego – ale też tego, które w sposób niekontrolowany napłynęło z Ukrainy.
Czyli zabrakło umiejętności przewidywania. Dlatego pomówmy o bezpieczeństwie w biznesie rolnym. Czy z pana perspektywy wśród polskich rolników rośnie świadomość konieczności posiadania dobrego ubezpieczenia?
Rolnicy coraz lepiej rozumieją, że warto swoje interesy dobrze zabezpieczyć. Każdy zna powiedzenie: las rośnie wolno, ale płonie szybko. To samo można powiedzieć o uprawie zboża czy wieloletnim rozwoju gospodarstwa rolnego. Gdy nieubezpieczone gospodarstwo dotknie np. katastrofa pożarowa, zostanie ono samo ze swoimi problemami i samodzielnie nie będzie w stanie się podnieść. Dlatego ubezpieczenie jest takie ważne zarówno na etapie produkcji, jak i magazynowania. Pamiętajmy przy tym, że w Polsce ubezpieczenia upraw są relatywnie tanie w związku z dotowaniem ich z budżetu państwa. Dlatego nie można rozważać ich w kategoriach, że rolników nie stać na nie. Z mojego doświadczenia wynika, że rolnicy są raczej niezadowoleni z tego, jak wygląda rozliczenie z ubezpieczycielem podczas likwidacji szkody. Problemem jest też adekwatność oferty ubezpieczeniowej. Dlatego my, jako brokerzy ubezpieczeniowi, staramy się wspierać rolników nie tylko na etapie zawierania ubezpieczenia, ale zwłaszcza na etapie likwidacji szkód. Pomagamy rolnikom w negocjacjach z ubezpieczycielem, aby likwidacja szkody jak najbardziej odpowiadała poniesionym stratom. Przykładowo, bardzo często zdarza się, że budynki gospodarstw rolnych są w ubezpieczeniach bardzo niedoszacowane, ponieważ są to obiekty stare, ale ich odtworzenie często wielokrotnie przekracza wartość sumy ubezpieczenia. Ważne jest, aby rolnik miał świadomość swojego położenia i aby nie dopuścił do sytuacji, w której dopiero po szkodzie dowiadywał się, że był źle ubezpieczony.
Pańska działalność biznesowa opiera się jednak nie tylko na branży ubezpieczeniowej. Przez szeregowego mieszkańca powiatu toruńskiego jest pan przede wszystkim kojarzony z klubem żużlowym, którego jest pan właścicielem. Jest pan zadowolony z kończącego się sezonu? Wszak toruńska drużyna jest w walce o medale…
Końcówka sezonu jest zdecydowanie lepsza niż jego początek, jednak nie mogę powiedzieć, że jestem usatysfakcjonowany. Drużyna została skonstruowana tak, aby mogła bić się o medale, rzecz jasna najlepiej o medal złoty. Tymczasem sezon zasadniczy zakończyliśmy na pozycji nr 5, której nie można rozpatrywać w kategoriach sukcesu. Nastawialiśmy się na coś innego…
Czy zatem toruńscy kibice mogą spodziewać się wzmocnień, czy też stawia pan na stabilizację składu?
Po pierwsze wszyscy zawodnicy mają zawarte kontrakty na przyszły rok, więc mówienie o wzmocnieniach oznaczałoby konieczność ich renegocjacji czy też rozwiązania którejś z umów. Oczywiście, rozglądamy się po rynku, bo podchodzimy do tematu budowy drużyny w sposób racjonalny. Na pewno wzmocnień potrzebujemy wśród zawodników młodzieżowych, a tych na rynku jest niewielu, raptem dwa, może trzy nazwiska i ich pozyskanie jest szalenie trudne. Niewykluczone więc, że w przyszłym sezonie pojedziemy w takim samym składzie, licząc na to, że zawodnicy od początku sezonu będą się prezentować tak jak w końcówce obecnego. Żużel to sport, w którym wynik drużyny jest wypadkową pracy wielu osób – od mechaników, przez trenera i toromistrza, po zawodników. Zespół, który popełni mniej błędów, wygrywa. I na taką współpracę oraz synchronizację liczę w przyszłym sezonie.
A jak się pan czuje, kiedy widzi na trybunach polityków wszystkich opcji kibicujących toruńskiej drużynie?
Przede wszystkim ja ich niespecjalnie widuję na trybunach… Pojawiają się sporadycznie i rzadko, zwykle krótko przed wyborami i wtedy nagle stają się gorącymi kibicami. Natomiast w trakcie codziennego funkcjonowania tej dyscypliny nasz klub nie doczekał się szczególnego wsparcia od nikogo. Podkreślam – z żadnej opcji politycznej. Jedyną osobą związaną z polityką, która nas wspiera, jest prezydent Torunia, Michał Zaleski, który jest autentycznym kibicem żużla w przeciwieństwie do całej reszty lokalnych polityków, którzy na mecze przychodzą, żeby się lansować. Kiedy zaś przychodzi do pomocy choćby w poszukiwaniu sponsora, to okazuje się, że żadnego nie ma, żaden nic nie może… Przyznam, nie bez goryczy, że nie rozumiem chociażby postawy Urzędu Marszałkowskiego, który wspiera inne drużyny sportowe w województwie z wyjątkiem naszego klubu żużlowego. Ciekawe, dlaczego? Przecież jesteśmy największym klubem w naszym regionie i w jakimś sensie jego wizytówką. W innych województwach kluby żużlowe takie wsparcie otrzymują.