Wielowymiarowy kryzys w rolnictwie
Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, mało kto się spodziewał, że jednym z jej skutków będzie kryzys zbożowy. Dotknął on polskich rolników w takim stopniu, że w kwietniu nie tylko podał się do dymisji wicepremier i minister rolnictwa Henryk Kowalczyk, ale również w szeregach partii rządzącej słychać było głosy o gasnącym poparciu rolników dla rządu Mateusza Morawieckiego. Konflikt na linii Polska – Ukraina, to nie jedyny problem. Swoją cegiełkę do kryzysu zbożowego dołożyła również susza.
O kryzysie zbożowym głośno rolnicy zaczęli mówić już zimą. To wtedy bowiem okazało się, że ceny polskich zbóż są znacznie wyższe niż tych wyprodukowanych w Ukrainie. Co więcej, polskie silosy były w zasadzie pełne – co dodatkowo obniżyło ceny płodów rolnych gospodarstw znad Wisły.
– Nie trzeba być ekspertem makroekonomicznym, żeby zrozumieć mechanizm, który zaczął powoli wykańczać nasze rolnictwo – mówi pan Mirosław, rolnik z Grzywny w gminie Chełmża. – Kiedy sprowadza się dużo taniego towaru, nietrudno przewidzieć, że spowoduje to spadek jego ceny. Przecież to elementarz prowadzenia jakiegokolwiek biznesu!
Wicepremier i minister rolnictwa Henryk Kowalczyk zdawał sobie sprawę z wagi problemu i na początku lutego ogłosił wdrożenie planu ratunkowego. Do każdej tony pszenicy i kukurydzy rząd miał rolnikom dopłacić. Jednak rolnicy nadal nie mogą wybaczyć byłemu ministrowi rolnictwa jego zapewnień sprzed kilku miesięcy, z których wynikało, że ceny w skupach wkrótce pójdą w górę.
– Minister wyszedł przed kamery i wprost rolnikom powiedział, że spadek cen jest tymczasowy i wkrótce tendencja się odwróci. Powiedział to w trakcie żniw, nie będzie gorzej, a będzie lepiej – stwierdza Tomasz Zakrzewski, rolnik z Łążyna i działacz Polskiego Stronnictwa Ludowego. – Na jakiej podstawie minister rządu znający przecież globalną sytuację mógł coś takiego powiedzieć? To było jawne wprowadzenie polskich rolników w błąd. Ta wypowiedź przyniosła wielu rolnikom mnóstwo kłopotów i dziś wielu rzeczywiście stoi na skraju bankructwa.
Tomasz Zakrzewski przytacza przykład znajomego rolnika, który kilka miesięcy temu w skupie zboża usłyszał, że za tonę pszenicy może otrzymać około 1600 zł. Nie była to wówczas kwota wymarzona, ale satysfakcjonująca – już tak. Rolnik jednak postanowił posłuchać zapewnień ministra Kowalczyka i przewiózł zboże do składu, płacąc miesięcznie 8 zł za każdą tonę. Niedawno, w tym samym skupie, miał usłyszeć, że najwyższa cena, jaką może dostać, to 900 zł.
W tym sezonie nie tylko zboże z Ukrainy dało rolnikom w kość. Głębokie blizny na uprawach pozostawiła również susza. Pogłębiła ona tylko straty w plonach.
– Bądźmy szczerzy, winy za brak deszczu nie można zrzucić na rząd, Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, czy jeszcze kogoś innego – załamuje ręce rolnik ze wsi Kuźniki Karol Fałkowski. – Na pogodę nie ma siły. Choć pewnie, gdybyśmy jako państwo wcześniej uprościli przepisy pozwalające na budowę zbiorników retencyjnych, czy oczyszczanie istniejących stawów, to być może byłoby dziś inaczej. Ale tego się nie dowiemy.
Co prawda pojawiają się opady deszczu, ale są one punktowe. W jednej wsi pada, a w drugiej położonej 500 m dalej ziemia jest sucha jak pieprz.
– Gdy przejeżdżałem ostatnio przez jedną wieś, to nie mogłem uwierzyć własnym oczom – mówi Tomasz Zakrzewski. – Kukurydza sięgała mi do kolan. Nigdy się z czymś takim nie spotkałem.